W poprzednim numerze „Polityki” odpowiadałem obszernie na artykuł w tygodniku „Wprost”, sugerujący, iż podczas pobytu we Francji na stażu dziennikarskim w 1981 r. mogłem być traktowany jako „kontakt operacyjny” wywiadu. Oświadczyłem, że nigdy nie byłem ani tajnym, ani jawnym, ani świadomym współpracownikiem żadnej ze służb PRL, przeciwnie – przez kilka lat byłem przez te służby szykanowany i inwigilowany. Przypadkiem wybitny historyk, były członek kolegium IPN, prof. Andrzej Friszke przypomniał sobie, iż kiedyś kopiował dokument wywiadu na mój temat, określający mnie jednoznacznie jako „wroga PRL” (zamieszczam go obok wraz z krótkim komentarzem Profesora, bo to jedyny dokument na mój temat, jakim teraz dysponuję). Czy dalej „Wprost” będzie powtarzał swoje? Ogłosił bowiem wzięty z IPN dokument, będący – jak go pamiętam i o czym pisałem – protokołem z instruktażu „w sprawie bezpieczeństwa”, jaki musiałem odbyć przed wyjazdem na staż.
Jak każdy taki dokument, ma on sprawiać wrażenie ujawnienia jakiejś tajemnicy. Tymczasem potwierdza to, o czym pisałem: panowie sporządzili szczegółową informację o tym „z czym zostałem zapoznany”. To była ich sprawa, nie moja, więc nie miałem obiekcji, aby wpisali wszystko, o czym – ich zdaniem – zostałem poinformowany. Całą sprawę traktowałem wtedy i później jako rutynowy oblig, związany z procedurą wyjazdową RSW Prasa. Przypomnę, że w tamtych czasach tylko niewielka grupa najbardziej zaangażowanych dysydentów przyjęła w kontaktach z władzami zasadę: nie rozmawiać i nie podpisywać. Ale miliony ludzi żyły w systemie (ja pracowałem w PRL-owskiej gazecie „Życie Warszawy”): podpisywali przysięgę wojskową na wierność ZSRR, składali sprawozdania z zagranicznych wyjazdów, pisali do władz podania, ba, byli nawet tacy, którzy zapisywali się do PZPR.