Archiwum Polityki

W złym towarzystwie

Jedenaście miesięcy po zatrzymaniu Grzegorza Wieczerzaka do aresztu trafił jego były szef Władysław Jamroży, również pod zarzutem działania na szkodę Grupy PZU. Wcześniej osadzono członków zarządu spółki zależnej, czyli PZU Development. Zarówno grono zatrzymanych, jak i wypowiedzi prokuratora wskazują, że prowadzący śledztwo skupili się tylko na wątku handlu nieruchomościami. Znaczy to, że w rozsupływaniu afery PZU, w której szkody szacowano na 160–200 mln zł, po prawie roku nie znaleźliśmy się nawet na półmetku.

Wątki, które wydają się najciekawsze, czyli związki szefów PZU z politykami, jacy rozpięli nad nimi parasol bezkarności, pozostają nierozwikłane. Jamrożemu prokuratura zarzuca narażenie PZU na straty szacowane na ok. 7,7 mln zł. Na razie nikt nie formułuje wprost oskarżenia o zagarnięcie mienia, kradzież czy oszustwo. Mówi się tylko o braku nadzoru, ale i tak za tego rodzaju czyn grozi Jamrożemu do 10 lat pozbawienia wolności.

Koledzy w areszcie

Spójrzmy na towarzystwo, w jakim znalazł się w areszcie. Nad dotarciem do Janusza i Romana W. policja nie musiała się zbytnio natrudzić. Ich nazwiska widniały już w tajnym raporcie Deloitte&Touche, w którym ta znana firma audytorska wskazywała transakcje PZU budzące jej zdumienie.

Ze śledztwa wynika, że bracia W. znali Władysława Jamrożego jeszcze z Polanicy, gdzie ten pracował jako lekarz pediatra. Zapewne dzięki temu zostali oni zatrudnieni w PZU Development, choć jak twierdzi prokuratura, nie mieli żadnych doświadczeń w handlu nieruchomościami. Jeden z braci ukończył studia weterynaryjne, drugi prowadził gospodarstwo rolne.

PZU Development miał kupować nieruchomości dla całego giganta ubezpieczeniowego, m.in. pod budowę centrów likwidacji szkód i oceny ryzyka. Bracia W. pracowali w nim za podwójne pieniądze – dostawali bowiem miesięczne wynagrodzenie, ale także sowitą prowizję wysokości 1,5 proc. wartości transakcji. Im wyższe ceny, tym wyższe prowizje, a ceny bywały absurdalnie wysokie. Rekordowe, bo aż 10-krotne, przebicie w stosunku do ceny rynkowej osiągnięto w Nowym Sączu, gdzie prywatnemu właścicielowi za metr kwadratowy gruntu płacono po 500 dol. i 1000 zł. W sumie za 830 m kw. PZU zapłaciło ponad 600 tys. dol. Co ciekawe, działkę kupiono bez wyceny. Roman W. pośredniczył też przy zakupie ziemi w Łodzi, Poznaniu, Gdańsku i innych miastach.

Polityka 23.2002 (2353) z dnia 08.06.2002; Społeczeństwo; s. 96
Reklama