Prasa oddała rachmistrzom niedźwiedzią przysługę. Szlachetna akcja „Gazety Wyborczej” poszła jak para w gwizdek: najpierw gromko upominała się o pracę rachmistrza dla bezrobotnych, a potem szeroko rozwodziła się nad tym, jak słabo jest płatna. Komentarze ludzi w czasie obchodu spisowego: – Tak, słyszałem, że to ciężka praca i za śmieszne pieniądze, i dlatego nikt jej nie chciał. A pani, to co, pewnie bezrobotna? Tylko raz jedna pani nie czytała chyba prasy: – Ja przepraszam, że pytam, ale czy państwo wykonują tę pracę charytatywnie?
Tymczasem w moim okręgu chętnych było za mało i dostaliśmy dwa razy więcej mieszkań do spisania (i w rezultacie dwa razy więcej pieniędzy). Praca rachmistrza (jak każdego ankietera) to praca na akord: najwięcej dostawało się za spisanie mieszkania (tzw. okładki), a po kilka złotych od każdego formularza osobowego i migracyjnego. Najbardziej opłacalne (ale i najtrudniejsze) było spisanie działki rolnej. Mnie dostały się dwa dziesięciopiętrowe bloki (ponad 150 mieszkań, ponad 300 osób) i już podczas obchodu przedspisowego stwierdziłam, że to trochę dużo.
Na kasecie instruktażowej animowany dobry duszek (ubrany jak z „Harry’ego Pottera”) pokazuje nam, co należy robić, gdy ktoś jest agresywny, nie chce wziąć udziału w spisie, jest nietrzeźwy. Jego ulubioną dewizą jest: nie wchodź teraz, przyjdź później.
Zgodnie z zaleceniem przychodziłam z pięć razy do mieszkania, w którym otwierał ten sam mężczyzna i nieodmiennie odpowiadał: ojej, a my gospodarza właśnie przyprowadziliśmy z ławki w parku i niezbyt dobrze się czuje, proszę zajrzeć jutro z rana (tzn.