San Juan Chamula. Trzy najważniejsze budynki w wiosce to kościół, siedziba PRI (Partia Rewolucyjno-Instytucjonalna, która rządziła Meksykiem przez 71 lat i tu rządzi nadal) i składy coca-coli obok domu kacyka. Żeby wejść do kościoła, należy wykupić pozwolenie w urzędzie miejskim. Pod ścianami stoją szklane gabloty ze świętymi. Każdy z posągów naturalnej wielkości ma haftowane szaty, koronę na głowie i dwa lusterka zawieszone na szyi (według wierzeń – w jednym odbija się dusza grzesznika, drugie rozprasza złe moce). Przed każdym ze świętych klęczy rodzina Indian z nieodłączną butelką coca-coli. Palą świece i odmawiają modlitwy przypominające lament. Kiedy przerywają modły, popijają colę i bekają. Niektóre matki przyniosły żywe kury, trzymane w szalu. Pocierają nimi ciało dziecka, potem ukręcają głowę ptakowi.
– Indios pozostali politeistami – tłumaczy francuski ksiądz Miguel Chanteau, który całe życie spędził w Chiapas. – Święci tworzą panteon i są traktowani na równi z Chrystusem, a patron wioski jest czczony zwykle jako bóstwo naczelne. Indianie modlą się i składają ofiarę. Dawniej pili bimber z agawy. Można sobie wyobrazić, jakie były tego skutki.
W kraju Quatzalcoatla (boga Pierzastego Węża) wypija się najwięcej litrów coca-coli. Prezydent Meksyku Vincente Fox dorobił się na amerykańskim napoju, dorobił się na nim również kacyk San Juan Chamula. 10 lat temu do wioski przyjechał przedstawiciel koncernu i zaproponował kacykowi, aby został wyłącznym dystrybutorem w tej części Chiapas. Dodatkowo firma wybudowała boisko do koszykówki. Dziś pod kościół podjeżdżają klimatyzowane autokary, z których wysypują się grupy zagranicznych turystów. Przewodnik „Lonely Planet” wskazał wioskę jako ciekawostkę turystyczną – Chamulowie bekają w kościele, bo wierzą, iż w ten sposób uwalnia się złe duchy.