O tym, że Korea Północna dąży do posiadania broni atomowej, mówiło się od dawna. Już w 1994 r. Stany Zjednoczone podpisały z Phenianem układ, w którym – w zamian za zawieszenie północnokoreańskiego programu jądrowego – oferowały budowę dwóch reaktorów dla celów pokojowych. Oficjalnie Phenian wypełniał jego postanowienia, ale nie zgadzał się na przeprowadzenie międzynarodowej kontroli w porozrzucanych po kraju laboratoriach i ośrodkach wojskowych. Teraz wygląda na to, że Amerykanie zostali wyprowadzeni w pole: KRLD przyznała się do posiadania tajnego programu budowy broni jądrowej. Waszyngton niemal natychmiast uznał układ z 1994 r. za nieważny.
Zdaniem ministra obrony USA Donalda Rumsfelda Północ dysponuje „niewielką ilością” broni atomowej, inne źródła mówią o co najmniej dwóch bombach. W dostawy niezbędnego do wzbogacenia uranu sprzętu zamieszany jest przede wszystkim Pakistan, który miał otrzymać w zamian północnokoreańskie rakiety, oraz Chiny i Rosja. Waszyngton już wezwał te kraje – które oczywiście wszystkiemu zaprzeczają – by wstrzymały współpracę wojskową z komunistycznym reżimem. Nie planuje jednak podjąć przeciw niemu żadnych kroków militarnych. Według USA sytuacja w Korei różni się bowiem od kwestii Iraku. Saddam już kilkakrotnie pokazał, że jest gotów użyć broni masowego rażenia, Phenian traktuje ją jako środek odstraszania. Dopóki ma bombę atomową, nie grozi mu inwazja z Południa. „Poszukujemy pokojowego rozwiązania”, zapewniał Rumsfeld. Nic dziwnego. Potężna i dobrze wyposażona armia KRLD jest z pewnością groźniejszym przeciwnikiem niż wojska Saddama Husajna. Łatwiej będzie złamać jej podstawy ekonomiczne niż angażować się w działania zbrojne. Dlatego Amerykanom tak bardzo zależy na poparciu ze strony Japonii, Korei Południowej, ale też Chin i Rosji.