Jeśli chodzi o zakupy na grzbiet, Polak nie jest zbyt rozrzutny. Na przykład płaszcz – statystycznie rzecz biorąc – starcza mu na 7 lat. Garnitur musi przetrwać jeszcze dłużej, skoro rodzimi producenci sprzedali ich w ubiegłym roku ledwie 1 mln 835 tys. sztuk, a płaszczy 3 mln (przy czym duża ich część trafiła na eksport). Nawet z pozoru imponująca sprzedaż spodni krajowej produkcji – ponad 20 mln dla panów i 17 mln dla pań – daje co najwyżej jedną parę na jedną osobę. Z koszulami musi być podobnie – jedna na rok dla jednego pana, bo rocznie schodzi ich ze sklepowych półek 10 mln 624 tys. Panie z roku na rok coraz bardziej lubią spodnie (roczny wzrost sprzedaży o 4 proc.). W ich szafach przybywa też marynarek (w ub. roku polskie firmy sprzedały ich ponad 5 mln) i bluzek (14 mln). Upodobanie pań do nowych marynarek jest dwa razy silniejsze niż panów (męskich marynarek luzem sprzedano 2 mln 228 tys.). Słabiej za to idą spódnice i sukienki. Sprzedaż w ciągu ostatniego roku spadła o 20 proc.
Wbrew powszechnej opinii ubieramy się wciąż głównie w to, co uszyją polskie fabryki. Według firmy Company Assistance CAL wartość polskiego rynku mody wynosi 3,5–4 mld dol. Zaledwie dziesiątą część tego stanowi import. Trudno ustalić jego źródła. Wprawdzie wartość ubrań sprowadzonych z Unii Europejskiej znacznie przewyższa wartość tych sprowadzonych ze Wschodu, ale odzież wyprodukowana w Chinach czy na Tajwanie po pierwsze – jest znacznie tańsza od unijnej, a po drugie – trafia do nas głównie nieoficjalnymi drogami. Ze statystycznego obrazu wyłania się zatem Polak przypominający porucznika Colombo (siedmioletni płaszcz, piętnastoletni garnitur) oraz Polka w dżinsach, coś w rodzaju Krystyny Jandy w „Człowieku z marmuru”.