Warszawska spółdzielnia Kwadrat miała w połowie stycznia, kiedy sąd gospodarczy ogłosił jej upadłość, sześć niedokończonych budów i na około 1200 członków – tylko 15, którzy wpłacili pieniądze, a nie byli jeszcze notarialnymi właścicielami budowanych mieszkań. Przyczynili się do tego solidarnie i członkowie, i zarząd. Kiedy konta spółdzielni zostały zablokowane przez komornika, a wykonawcy zeszli z budów, mieszkania przejmowano w takim stanie, w jakim się znajdowały. Jeśli inwestycja była słabo zaawansowana, zarząd proponował inną lokalizację, co dziś nie stanowi problemu; każdy inwestor ma nadwyżki mieszkań, na które zabrakło chętnych. Spółdzielcy ratowali swoje pieniądze. Roszczenia ich zaliczane są, zgodnie z prawem upadłościowym, do szóstej kategorii i w najlepszym razie odzyskaliby część zaliczek. W najgorszym – zostaliby z niczym.
Ucieczka przed długiem
Strach padł także na tych, którzy mieszkania już mieli, ale nie przejęli ich notarialnie. Ostatnie tygodnie poprzedzające upadłość Kwadratu upłynęły zarządowi na ustanawianiu odrębnej własności mieszkań i przenoszeniu jej na spółdzielców. Czwórka właścicieli mieszkań przy ul. Księżycowej spłaciła nawet przy okazji 73 tys. zł obciążające hipotekę nieruchomości. – Chcieliśmy uniknąć przerzucania na nas długów spółdzielni – mówi Anna L., uczestniczka tej akcji oddłużeniowej.
Co czeka spółdzielcę, który przejął mieszkanie, ale nie podpisał jeszcze aktu notarialnego na swoje locum? (W Kwadracie jest tylko jeden taki przypadek). – Będzie musiał wykupić mieszkanie według faktycznie poniesionych kosztów – mówi Irena Buczyńska, syndyk masy upadłościowej Kwadratu.
– Czyli dopłaci różnicę między tymi kosztami a wniesionym wkładem.