Po spółdzielni rolniczej – kołchozie w Michajłowie – pozostały tylko nostalgiczne wspomnienia 520 byłych kołchoźników. Nikt tu już nie orze, nie sieje ani nie zbiera, a na trzech tysiącach hektarów kłębią się bujnie dzikie trawy, burzan, a nawet zagajniki całkiem już sporych brzózek. Dwa kilometry za wsią Anastazja Fiodorowna z córką wyrwały spod burzanu poletko nie większe niż działka pod budowę domu, na którym drugi już rok sadzą ziemniaki. Takie same jak na siedmioarowym przyzagrodowym ogródku. I tak samo z roku na rok są coraz gorsze i coraz ich mniej – dziesiąty bowiem sezon rodzą się z tych samych sadzonek. Trzeba więc zdobywać ziemię spod burzanu. Tyle, ile zdobyć mogą ręce kobiety uzbrojone w szpadel i motykę. – Bo mężczyźni to, ech, gadać szkoda – macha ręką Anastazja Fiodorowna. Dzień coraz krótszy, czas zarzucić węzełek z ziemniakami na plecy i iść do domu.
Przez dziesięć lat od likwidacji kołchozu pojedyncze słodkie wspomnienia kołchoźników o stołówce, przedszkolu, przychodni, objazdowym kinie, o sadzonkach ziemniaków do przyzagrodowego ogródka i o wszystkich tych rzeczach, które były za darmo – zlały się w jedno wspólne poczucie krzywdy i przekonanie o wielkim oszustwie, jakiego dokonała ekipa Czubajsa, Jelcyna i wszystkich ich razem wziętych.
Były kołchoz Michajłowo to jedno z tych gospodarstw, które rosyjscy specjaliści od rolnictwa nazywają poligonem doświadczalnym. Skutki nowej ustawy o obrocie ziemią rolną powinny Michajłowo dotknąć jako pierwsze. Decyduje położenie – 170 km od Moskwy. Specjaliści twierdzą, że ruch w handlu ziemią zacznie się właśnie w okolicach Moskwy, między Twerem a Niżnim Nowgorodem, Jarosławlem i Tułą – czyli na obszarze równym mniej więcej terytorium Polski.