Konflikt wewnętrzny między Leonidem Kuczmą a ukraińską opozycją narasta od początku obecnej kadencji prezydenta. Niczego nie zmieniły wiosenne wybory parlamentarne, nawet przeciwnie: opozycja – od komunistów po proeuropejczyków – zwarła szeregi. Wróg jest jeden – Kuczma. Jedno żądanie: prezydent musi odejść. W Kijowie wrze.
Ale Kuczma nie podejmuje dialogu z opozycją. Nie zamierza rezygnować z prezydenckiego fotela przed upływem kadencji w 2004 r. Opozycja natomiast nie jest w stanie podjąć walki nawet w parlamencie. Przez jedenaście lat Polska wspierała Ukrainę w jej aspiracjach do suwerenności i struktur europejskich. Teraz miało być podobnie: Polska propozycja, by obie strony – prezydent i opozycja – spotkały się w Warszawie i próbowały przynajmniej poznać swe stanowiska, mając na uwadze przyszłość kraju, wydawała się przyjacielskim wyciągnięciem ręki. Tym bardziej że spotkanie miałoby się odbyć przy okazji zwołanej konferencji pod tytułem: „Rozszerzenie NATO i Unii Europejskiej a perspektywy Ukrainy”, na którą przyjazd zapowiedział Javier Solana. Kuczma odrzucił polską propozycję najpierw niegrzecznie, nawet wrogo. Potem swe stanowisko złagodził obiecując przysłać szefa administracji prezydenckiej, a wreszcie – nieoczekiwanie – zapowiedział swój przyjazd. To dobry prognostyk i właściwy kierunek w refleksji prezydenta Kuczmy nad sytuacją w kraju. Nie są to z pewnością decyzje łatwe, zwłaszcza w ukraińskich realiach władzy absolutnej, i wyraźnie musiał nastąpić tu przełom.
Ale i sama Ukraina wciąż nie wie, który kierunek ma wybrać. Prozachodni, ponętny wprawdzie, ale zmuszający do wysiłku, wyrzeczeń i przemian. Czy prorosyjski, bliższy przez wielowiekowe sąsiedztwo. Być może dylemat rozstrzygnie się nieprędko, a na pewno nie do końca obecnej kadencji Kuczmy.