Teresa i Wiesław Pruszyńscy należą w gminie Wiżajny do prekursorów agroturystyki. W 1994 r., kiedy znajomy ksiądz zaproponował im zorganizowanie dla dzieci z Warszawy wypoczynku w ramach akcji „Lato przetrwania”, mieli kilkanaście hektarów ziemi, trochę zwierząt oraz pracę zawodową poza gospodarstwem. On był technikiem w spółdzielni mleczarskiej, ona urzędniczką na poczcie we wsi Smolniki, gdzie mieszkają. Propozycja wydała im się jednak na tyle nęcąca, że po odbyciu rozmów z sąsiadami zdecydowali się ją wspólnie przyjąć. Każdy wziął na siebie inne obowiązki, Pruszyńscy – przygotowanie stołówki. Wielkimi pieniędzmi nikt nie dysponował, wszystko robili własnymi siłami, byle jak najtaniej.
W stodole czy w oborze?
Już po pierwszym sezonie, choć przyjęli tylko dwa turnusy, wiedzieli, że to dobry interes. Można odzyskać to, co się włożyło, i jeszcze trochę zarobić na kolejne inwestycje. Z myślą o następnym sezonie zdecydowali się, że przerobią stodołę na schronisko.
Rok później do powstałych w nim pokoi wprowadzili się letnicy. Spali na materacach, na podłodze, bo na łóżka Pruszyńskich nie było stać. Wkrótce zapadła decyzja o rozbiórce obory i wzniesieniu kolejnego agroturystycznego budynku, bo goście narzekali, że śmierdzi obornikiem, a poza tym potrzebne były kolejne miejsca do spania. Choć dziś na miejscu dawnych zabudowań gospodarczych stoją nowe, gospodarze witając gości wciąż pytają: w oborze czy w stodole chcą zamieszkać?
Ostatnio zamówili projekt zagospodarowania całego obejścia. Przewidziano w nim miejsce na zieleń, staw, ognisko, boiska, podest do tańca. Pruszyński w ubiegłym roku wykopał staw, zarybił go i dzieci mogą w nim sobie wędkować.