Przed imprezą w Japonii i Korei atmosfera w obozie „Polityki” nacechowana jest dużym znawstwem. Nic dziwnego, nasi komentatorzy to wytrawni fachowcy, Donald Tusk i Mariusz Walter w młodości usiłowali nawet zostać piłkarzami. – W gdańskiej Lechii próbowali ze mnie zrobić bramkarza, ale im się nie udało, bo słaby byłem. Po dwóch miesiącach trener powiedział, żebym spadał – przyznaje wicemarszałek, którego piłka nigdy nie kochała tak mocno jak on ją. Prezes Walter podjął juniorskie próby w Krakowie na prawej pomocy, ale też nie trwało to długo. – Trener poradził, żebym dał sobie spokój, bo moje miejsce jest na trybunach. Nie upierałem się. Potem przez kilka lat byłem dziennikarzem sportowym, zdarzyło mi się nawet kilka transmisji z meczów ligowych zanim przerzuciłem się na kolarstwo.
Marek Kondrat zaczynał na początku lat 60. na Muranowie w drużynie Brazylii jako rozgrywający. – Brazylię tworzyły wtedy podwórka z Nowolipek, Dzielnej i Smoczej. Nalewki i dawne getto to była inna drużyna, chyba Argentyna. Dziś piłkę odstawiłem, nie porywam się na to, bo wiem, że jak człowiek zobaczy piłkę na trawie, zaraz budzi się w nim mały chłopiec i można sobie krzywdę zrobić.
Jerzy Pilch trafił do futbolu w bardzo wczesnym dzieciństwie, w Wiśle, w okolicznościach, jak powiada, bardzo wyrazistych. – Byłem dzieckiem niezmiernie chorowitym, miałem zeza, nosiłem okulary. Byłem przedmiotem szyderstw, sportowo kompletnie zmarginalizowanym. Ten dramat został pewnego dnia przecięty w ten sposób, że ojciec kupił mi prawdziwą węgierską piłkę. W klasie była to jedyna piłka, dlatego musieli brać mnie do gry na prawach właściciela, chociaż mnie nie znosili, bo byłem ofermą. Jak nie, to brałem piłkę i mściwie szedłem z nią do domu.