Sejm zakpił sobie z podatników, pospiesznie i bez głębszej refleksji uchwalając ustawy o abolicji oraz deklaracjach majątkowych. Nieuczciwym dał szansę zalegalizowania ukrywanych wcześniej dochodów za niską, choć podwyższoną z 7,5 do 12 proc., stawkę. Natomiast na uczciwych zastawił mnóstwo pułapek, w jakie niechybnie wpadną przy wypełnianiu deklaracji.
Zamiast bowiem poprawić projekt rządowy i przynajmniej ustawić majątkową poprzeczkę znacznie wyżej (aby ułatwić fiskusowi szybsze wyłowienie krezusów, którzy zdobyli fortuny bezprawnie), posłowie zgodzili się, by przymus spowiedzi objął co najmniej 3,5 mln osób. Mimo iż z góry wiadomo, że aparat skarbowy nie będzie w stanie porównać z PIT nawet co dwudziestej deklaracji.
Nie wysilili się też reprezentanci narodu, aby dopracować niechlujne formularze. Jeśli nie uczyni tego również Senat, to setki tysięcy osób pozostaną w niepewności, czy nieujawnienie jednej posiadanej akcji lub niewłaściwa wycena przedwojennego obrazka po babci nie uczyni z nich przestępców.
Nie jest dobrze, jeżeli obywatel traktujący swoje państwo poważnie, widzi, że ustawodawcy bardziej zależy na pośpiechu niż na tworzeniu dobrego prawa. Zwłaszcza że marne przepisy mogą w ogóle uniemożliwić osiągnięcie deklarowanego celu, czyli ukarania tych wszystkich, którzy bezkarnie cieszą się majątkiem z przestępstwa. Można mieć poważne wątpliwości, czy deklaracji bardziej boją się bogaci mafiosi, czy też ci, którzy – po ich wypełnieniu – wskutek przecieku informacji łatwiej mogą stać się ofiarami przestępców. Przecież gangsterzy bez kłopotu transferują swe fortuny za granicę, zaś rodziny posiadające 72-metrowe mieszkanie zwykle zaciągnęły na nie tak drogi kredyt, że ich bilans majątkowy tak naprawdę równa się zeru. Kto będzie miał pożytek z ich zeznań?