Archiwum Polityki

Większe NATO, jeszcze większy kłopot

Sojusznicy skarżą się, że Ameryka wszystkim rządzi, ale bez niej są bezradni

Sprawa rozszerzenia NATO, w tym zwłaszcza o naszych sąsiadów Litwę i Słowację – tak ważna dla polskiej polityki bezpieczeństwa – leżała gdzieś na marginesie warszawskiego nieformalnego szczytu NATO. Wydaje się, że rozszerzenie jest przesądzone, zapewne siedem nowych krajów zostanie zaproszonych do Sojuszu na formalnym już spotkaniu w listopadzie w Pradze. Niestety, Irak „ukradł” naszemu regionowi całe przedstawienie; jedynym dziś tematem jest zagrożenie ze strony Saddama Husajna i sposób, w jaki USA zamierzają temu zagrożeniu położyć kres. Bo że zagrożenie jest autentyczne, a nie wymyślone – przekonują nas dziś nie tylko Amerykanie z ministrem obrony Donaldem Rumsfeldem, który złożył wizytę w Warszawie, ale także nasze własne władze z prezydentem Kwaśniewskim na czele. Chociaż niemal otwarcie mówi się o bombardowaniach Iraku i zniszczeniu jego Gwardii Republikańskiej między styczniem a kwietniem przyszłego roku, ciągle jednak nie ma na to pełnej zgody opinii publicznej ani w Ameryce, ani tym bardziej w Europie. Bastionem niechęci do tej operacji stały się nieoczekiwanie przeżywające gorączkę wyborów Niemcy; bardzo sceptyczne stanowisko zajmuje Francja; jawnie wrogie – Moskwa. Te mocno mieszane nastroje dały o sobie znać w Warszawie.

Najważniejszą decyzją warszawskiego spotkania ministrów NATO jest zapowiedź tworzenia własnych natowskich sił szybkiego reagowania w liczbie 20 tys. żołnierzy, których główna grupa gotowa byłaby interweniować w dowolnym punkcie globu w ciągu 5–30 dni. I tym pomysłem nie wszyscy są zachwyceni: francuska minister obrony pani Michele Alliot-Marie miała podobno ostrzec, że NATO zapuszcza się poza główny geograficzny rejon swych tradycyjnych zadań. W kuluarach mówiono nawet, że NATO przestaje być sojuszem obronnym.

Polityka 40.2002 (2370) z dnia 05.10.2002; Komentarze; s. 17
Reklama