Sondaże zapowiadały, że będą rządzić antydemokraci, populiści i nacjonaliści, co umieści Słowację wśród państw z konfliktami typu bałkańskiego. Tymczasem okazało się, że nasi południowi sąsiedzi chcą być w Unii Europejskiej i NATO, a najszybciej osiągnie to – ich zdaniem – prawica skupiona wokół premiera Mikulasza Dzurindy, która współrządziła krajem przez ostatnie cztery lata.
Dzurinda miał przed ogłoszeniem wyników niepewną minę; reformy polityczne i gospodarcze, dzięki którym jego gabinet był akceptowany i chwalony na świecie, większość rodaków przyjmowała bez odznak radości – oznaczały upadek wybudowanych w poprzednim systemie ogromnych zakładów, odbierając wielu ludziom życiową stabilność. Zagraniczna konkurencja wymusiła lepszą, szybszą pracę, bezrobocie wzrosło prawie do 20 proc., a ceny towarów i usług zdecydowanie poszły w górę.
Według sondaży partia premiera (Słowacka Unia Chrześcijańska i Demokratyczna) ledwo miała przekroczyć 5-procentowy próg wyborczy, a okazało się, że uzyskała dwa razy więcej. Uśmiech na twarzy premiera zawitał, gdy okazało się, że zajęli drugie miejsce, tuż za partią Mecziara, a nieskrywana radość, gdy zrozumiał, że ponownie może rządzić krajem – wraz z trzema innymi partiami prawicowymi zdobyli, co prawda tylko 6-mandatową, ale przewagę w parlamencie.
Ojciec Mecziar
Wybory wygrał, to znaczy zdobył pierwsze miejsce – co dla Słowaków było oczywiste – Ruch na Rzecz Demokratycznej Słowacji (HZDS), ale na szczęście tylko z 19,5 proc. głosów. Jej zwolennikom nie przeszkadza, że założyciel i szef partii Vladimir Mecziar kieruje nią autokratycznie, łamiąc nawet przez siebie ustalone reguły. Model ojca, głowy rodziny, który bezwzględnie decyduje o losach wszystkich jej członków, jest w Słowacji głęboko zakorzeniony do dziś.