– Miasto można przyozdobić także dźwiękiem – uważa dr Grzegorz Szychliński, kustosz Muzeum Zegarów Wieżowych. Placówka ta, podległa Muzeum Historii Miasta Gdańska, sprawuje pieczę nie tylko nad zegarami, ale również nad obydwoma carillonami – w kościele św. Katarzyny i w Ratuszu Głównego Miasta. Szychliński jest absolwentem politechniki, specjalistą od maszyn ciężkich i dźwigów. Jednak w pewnym momencie zwyciężyła w nim pasja zegarmistrzowska. A carillony od średniowiecza, momentu narodzin, zawsze były związane z zegarami wieżowymi. Powstały po to, by uprzedzać mieszkańców, w których życiu czas właśnie wtedy zaczął się bardziej liczyć, że zegar, nie ze wszystkich zaułków widoczny, za moment wybije godzinę. Mają się przygotować na liczenie uderzeń.
Najpierw funkcję takiego budzika spełniał pojedynczy dzwonek, zwany excitarzem. Szybko rozrósł się on do czterech dzwonków, wygrywających prostą melodię. Potem dodawano ich więcej i więcej. Mogły odtwarzać coraz bardziej skomplikowane melodie.
Dzwony grające od liturgicznych różnią się sposobem mocowania. Są sztywno przytwierdzone, nie kołyszą się. Do gry na nich służył dawniej automat w kształcie bębna z ponawiercanymi otworami, w które wtykano kołki. Bęben się obracał, kołki przyciskały dźwignie połączone z młotami, a one uderzały w dzwony. Zmiana układu kołków powodowała zmianę melodii. Dziś nazwalibyśmy to programowaniem. Rychło jednak carillony zaczęto wyposażać także w mechanizm gry ręcznej. Młoty albo spełniające ich funkcję serca dzwonów za pomocą linek i drążków połączone były z klawiaturą, przy której zasiadał carillonista.
Łzy ze spiżu
W Gdańsku jako pierwszy otrzymał kuranty Ratusz Głównego Miasta. W 1561 r. zostały one odlane w warsztacie niderlandzkiego ludwisarza Jana Moora.