Na rozległych terytoriach byłego imperium pociąg pozostaje najtańszym i najwygodniejszym środkiem transportu. Na niektóre dalekobieżne ciężko jest kupić bilet. Tanie, powolne i zatrzymujące się na każdym przystanku elektriczki to najpopularniejszy pojazd najuboższych mieszkańców miasteczek i wiosek. A dworce zawsze są pełne.
Bezdomny zarabia
W niewielkiej poczekalni dworca w Użgorodzie na zakarpackiej Ukrainie po godz. 23, gdy odjeżdża ostatni dalekobieżny pociąg do Moskwy, zostaje garstka ludzi. Ich bagaż to przeważnie jedna stara torba zawierająca cały dobytek. Niektórzy toczą rozmowy z sąsiadami, inni czytają stare gazety, jeszcze inni, niczym wracający z eskapady wiejscy handlarze, obłożywszy się pustymi, kartonowymi pakunkami zanurzają się w płytki i często przerywany sen. Najbliższy pociąg tzw. sołotwiński – ze Lwowa do położonej nad graniczną rzeką Cisą górniczej Sołotwiny – przyjeżdża do Użgorodu o czwartej nad ranem. Dworcowa milicja, gdy rozpozna bezdomnego, bez skrupułów wyrzuci go z poczekalni. Dlatego użgorodzcy bomże kamuflują się i zachowaniem chcą jak najbardziej przypominać zwykłych podróżnych.
W Manturowie, na wschód od Moskwy, para bezdomnych nie miała szczęścia. W pustej poczekalni rozpoznał ich milicyjny tajniak i wyrzucił. W ZSRR włóczęgostwo, czyli dzisiejsza bezdomność, były karane. Obecnie bomże nie trafiają do obozów, jednak wobec stale nasilającego się zjawiska milicja nie pozostaje obojętna i stara się ograniczać liczbę nocujących na dworcach bezdomnych. Spotkać ich można jednak wszędzie. Na zachodzie, wschodzie, północy i południu dawnego imperium.
Od pewnego czasu dworzec to miejsce, gdzie bezdomny może zarobić. Nie tylko żebrząc. Jeszcze niedawno w Rosji i na Ukrainie pusta butelka po piwie była równie bezwartościowa jak zużyte opakowanie po papierosach.