Powiedzmy sobie otwarcie, że na takie bodźce, jak prestiżowe wyróżnienia czy obecność pisarza w mediach, mało kto bywa odporny. Nawet Krzysztof Varga mógł się przejąć pięcioma minutami sławy, a konkretnie tym, iż jego poprzednia książka („Tequila”) została nominowana do nagrody Nike, a następnie, całkiem niedawno, znalazła się w finałowej siódemce. Wiele wskazuje na to, że się jednak nie przejął. Autor „Śmiertelności” robi swoje i ani myśli rezygnować ze statusu pisarza niszowego. W końcu któż nie chciałby zostać popularnym pisarzem niszowym?
Od momentu ogłoszenia drugiej powieści („Bildungsroman”, 1997) Varga pisze w zasadzie jedną książkę, jest zakładnikiem stałego tematu – przemijania. Nasza śmiertelność to skandal, naszym podstawowym zajęciem jest jałowe w gruncie rzeczy poszukiwanie straconego czasu, a największym lękiem świadomość, że nic po nas nie zostanie – powtarzają na różne sposoby bohaterowie tej prozy. Nie inaczej sprawy mają się w świeżo wydanej „Karolinie”. Ale to tylko część prawdy. Otóż powieść ta jest bez wątpienia najbardziej ambitnym przedsięwzięciem pisarskim tego autora i zarazem najtrudniejszym jak dotąd, zaadresowanym tylko do tych czytelników, którzy nie zatracili daru rozkoszowania się niespieszną i melancholijną, a przy tym meandryczną i kapryśną narracją. Zapewniam, że pożeracze fabuł niczego w tej książce dla siebie nie znajdą, miłośnicy prostych atrakcji i powierzchownych efektów odejdą z kwitkiem.
Wbrew tytułowi powieść ta nie ma bohatera, chyba że za najważniejszą postać przyszłoby uznać samego pisarza. Kim w takim razie jest Karolina? Cóż, o tytułowej bohaterce można powiedzieć to samo, co o Beatrycze (z wiersza Lechonia): jest tylko Karolina i właśnie jej nie ma.