Archiwum Polityki

Jak przeżyć czwarty akt?

Konstanty Puzyna obwieszczał z emfazą, iż w „Szewcach”, napisanych w 1934 r., wywróżony jest niemal dosłownie przebieg przemian historycznych II wojny i powojnia. Od tej konstatacji minęło już parę dekad, a profetyzm Witkacego pozostał niewyczerpany: pod ukazane w dramacie mechanizmy wciąż daje się podstawiać doświadczenia późniejszych dziejów.

Swoich „Szewców” w Starym Teatrze Jerzy Jarocki zaczyna niejako od końca: od trzeciego aktu; tak też zresztą – „Trzeci akt” – zatytułował spektakl. Bohaterowie wykonali już swe dzieło, przeszli klasyczną drogę wywrotowców: od rewolucyjnej świadomości, przez opór, więzienie, po bunt i przewrót. I oto jest czas spożywania owoców. Wbici w krawaty rezydują w tronowych fotelach; muzealne balaski połączone czerwonym sznurem wyraziście określają ich status. Jeszcze chwilę temu byli rzeczywistymi podmiotami historii. Dziś tkwią na bocznym torze – i wspominają; cała pierwsza część jest serią retrospekcji.

Przygody człeka społecznego

Trzeci akt „Szewców” służył zazwyczaj za pretekst do niewymyślnej satyry: śmiano się z parweniuszy, co obaliwszy burżuazję przywdziewają jej szlafroki i gnuśnieją w dobrobycie. Jarocki czyta dramat w ściślejszym związku z katastroficznym światopoglądem Witkiewicza, w myśl którego ludzkość zmierza do zbydlęcenia i zmechanizowania procesów społecznych, a indywidualności skazane są na izolację i wyginięcie. Trzeba było mieć szewską siłę – i mózg ludowego trybuna – by w swoim czasie ruszyć z posad bryłę świata, ale owa bryła, raz ruszona, wymknęła się z rąk wywrotowców; sterują nią teraz niejasne, wyalienowane automaty. Obalaczom pozostały zewnętrzne atrybuty zwycięstwa – i totalna niemoc, ubezwłasnowolniająca bezsilność. Nie sposób przed nią uciec, można ją tylko próbować zagadać permanentną logoreą. „Wytrzymać istnienie bez obłędu, rozumiejąc choć trochę jego esencję, bez zatumaniania się religią czy społecznikostwem, to nadludzkie już niemal zadanie” – deklaruje w pierwszej kwestii majster szewski Sajetan Tempe; aby sprostać zadaniu, nie zamknie gęby do końca ani na chwilę.

Polityka 20.2002 (2350) z dnia 18.05.2002; Kultura; s. 56
Reklama