Literatura rosyjska od czasów Iwana Turgieniewa, a więc od niemal 150 lat, cieszy się wzięciem w Europie. Nic dziwnego, że i dziś autorzy z Rosji znakomicie radzą sobie na zachodnich rynkach. Ale przecież nie tylko starej, sprawdzonej marce (Dostojewski&Co.) zawdzięczają powodzenie tacy autorzy, jak Wiktor Pielewin, Władimir Sorokin, Borys Akunin czy Siergiej Łukianienko. Dlaczego oni sprzedają książki od Nowego Jorku po Johannesburg, podczas gdy polscy autorzy – choć i z tego wypada się cieszyć – głównie między Odrą a Bugiem?
Wypada zacząć od banalnej, być może, konstatacji: wymienieni pisarze rosyjscy dysponują niewiarygodną wręcz wyobraźnią. Wystarczy sięgnąć po książki Wiktora Pielewina (ur. 1962), takie jak najnowszy „Hełm grozy” (wyd. pol. 2006; dalej także daty wydań polskich) lub zbiór opowiadań „Życie owadów” (2004), by dojść do wniosku, że pisarz ten, całkiem jak bohater jego powieści „Pokolenie P” (2002), gustuje chyba w grzybkach halucynogennych.
Jakże inaczej mógłby wpaść na takie oto rozwiązanie tzw. przeklętych problemów, które literatura rosyjska roztrząsa od czasów Dostojewskiego: kim jesteśmy i po co w ogóle żyjemy? Bohaterowie „Życia owadów” odkrywają na przykład, że tylko się nam wydaje, iż jesteśmy ludźmi. Tak naprawdę jesteśmy owadami. Dlatego amerykański biznesmen (w rzeczywistości komar) niby to szuka okazji do inwestycji w Rosji, lecz tak naprawdę myśli tylko o tym, by opić się rosyjską krwią – bo taką już ma naturę. A taki znów skarabeusz, który przez całe życie toczy przed sobą kulkę gnoju, to oczywiście typowy Rosjanin, który zaharowuje się i co z tego ma? Wielkie g.
„Życie owadów” to ledwie zbiór humoresek; prawdziwą klasę Pielewin pokazał w powieściach „Pokolenie P” (2002) czy „Mały palec Buddy” (2003).