Janusz Wróblewski: – Dlaczego Brytyjczyk robi film na temat zbiorowego poczucia winy Niemców?
Stephen Daldry:– Jako dziecko mieszkałem przez wiele lat w Hanowerze. Znam język niemiecki. Royal Court Theatre, w którym reżyseruję, współpracuje ściśle z berlińskim Deutches Theater, więc często tam bywam. Interesuje mnie ten kraj, jego kultura. Śledzę zmagania Niemców z budowaniem nowoczesnego, demokratycznego społeczeństwa. Oraz pamięcią o ludobójstwie.
Pan, autor „Billy’ego Elliota”, był więc wymarzonym artystą, który mógł się podjąć zadania sfilmowania najgłośniejszej książki ostatnich lat, rozliczającej sumienie Niemiec?
Bernhard Schlink, który napisał „Lektora”, z rozmysłem zgodził się na przeniesienie jej na ekran przez zagraniczną ekipę. Sprzedał prawa najpierw Anthony’emu Minghelli, potem mnie. Był ciekaw, czy dramat niemieckiego sumienia znajdzie odbicie także w innych kulturach. Jak ten temat – obciążenia współudziałem w niewyobrażalnej zbrodni oraz pojednania – zostanie przyjęty poza jego ojczyzną.
Zgodził się pan na realizację, bo problem odpowiedzialności za zbrodnie ojców nie dotyczy tylko jednego europejskiego narodu?
Nie tylko Niemcy mają problemy z tragiczną przeszłością.
Jaka wina ciąży na potomkach ludzi, którzy popełniali monstrualne zbrodnie?
Żadna. Mówimy raczej o symbolicznej odpowiedzialności za zło. Skoro społeczeństwo tolerowało niegdyś plemienną nienawiść lub antysemityzm albo rasizm. Skoro wynosiło tyranów do władzy i godziło się na terror, to nowe pokolenia nie powinny o tym zapominać. Muszą z tych okrutnych doświadczeń wyciągać wnioski i budować system, który uniemożliwi powtórzenie koszmaru. W tym sensie odpowiedzialność spoczywa na wszystkich.