Archiwum Polityki

Przedwiośnie

Niemieccy politycy są dość zadowoleni z wizyty polskiego prezydenta. Mówią, że zwłaszcza Horst Köhler, prezydent federalny, potrafił sobie pozyskać podejrzliwego Polaka, który przez lata pielęgnował swe uprzedzenia wobec zachodniego sąsiada.

Lech Kaczyński tych uprzedzeń nie ukrywał. Jako prezydent Warszawy był zapatrzony głównie w historię wojny, a nie pojednania. Otwierał na nowo rachunek krzywd, a po wygranych wyborach prezydenckich ociągał się z przyjęciem patronatu nad kończącym się niebawem Rokiem Polsko-Niemieckim. Jego słowa: Nie utrzymuję kontaktów z żadnym politykiem niemieckim i jestem z tego dumny, przeszły do złotej księgi dyplomatycznej impertynencji.

Następca Aleksandra Kwaśniewskiego znacząco odsuwał swą wizytę w Niemczech, zrywając podtrzymaną przez Angelę Merkel tradycję demonstrowania bliskich i – mimo rozbieżności – uprzywilejowanych stosunków polsko-niemieckich. Dla Lecha Kaczyńskiego Berlin spadł na szóste miejsce – po Watykanie, Waszyngtonie, Paryżu, Pradze i Kijowie. Żaden afront, ale znaczący sygnał: Nie wyobrażajcie sobie, że jesteście tacy ważni, to tylko moi poprzednicy przeceniali Niemcy...

Sygnały z Warszawy były niejasne:

Czy Polska chce galwanizować trójkąt weimarski – czy nie? Czy chce wraz z Francją i Niemcami szukać jakiegoś zgrabnego wyjścia z konstytucyjnego pata, czy cieszy się, że sprawa upadła? O co jej chodzi z tym „energetycznym NATO”? Jaki pomysł ma na europejskie upamiętnienie deportacji, wypędzeń i wysiedleń w XX w.?

Wywiady udzielone przez Lecha Kaczyńskiego prasie niemieckiej w przededniu wizyty nie przerzuciły złotego pomostu. Ten w „Spieglu” okazał się litanią pretensji, co mocno poirytowało Angelę Merkel, z tego w „Die Welt” agencje wyłapały jedynie, że Kaczyński nazwał UE „sztucznym tworem”.

Niemniej niemiecka klasa polityczna pokazała klasę.

Niemcy przyjęli dobrą minę i nie pokazali po sobie, że ten nowy „porządek dziobania” ich dotknął.

Polityka 11.2006 (2546) z dnia 18.03.2006; Temat tygodnia; s. 24
Reklama