Zbigniew Ziobro, minister sprawiedliwości, zapewnia, że 8–9 tys. kolejnych skazanych zdoła jeszcze jakoś pomieścić. Mają być trzypiętrowe łóżka i materace na podłodze (patrz ramka). Ale to rozwiązania na krótką metę. Na dodatek nie jest pewne, czy to upychanie skazanych będzie zgodne z ustawą o więziennictwie. Obecnej władzy szybko potrzebne są więc nowe więzienia.
Centralny Zarząd Służby Więziennej wyliczył, że w ciągu czterech lat potrzebuje 17 tys. nowych łóżek, na co musiałby wydać aż 1,9 mld zł. To olbrzymia kwota. Z drugiej strony Unia Europejska naciska, żeby Polska zaczęła wreszcie obniżać budżetowy deficyt. Trzeba ciąć wydatki, a budowę nowych zakładów karnych trudno będzie uznać za priorytetową. Brakuje przecież pieniędzy na realizację wielu innych pilnych potrzeb (np. na uruchomienie systemu ratownictwa medycznego potrzeba 1,2 mld zł). Czy da się pogodzić te sprzeczne cele?
Minister sprawiedliwości uważa, że tak. W ramach tzw. partnerstwa publiczno-prywatnego chce zbudować co najmniej cztery nowe zakłady karne (z 750 miejscami każdy). Budowę więzień mieliby sfinansować prywatni przedsiębiorcy, a Skarb Państwa miałby je dzierżawić przez najbliższe 20–30 lat. Po kilku dekadach przechodziłyby one na własność państwa. Dla budżetu takie partnerstwo byłoby sporym odciążeniem.
Budowa nowoczesnego więzienia kosztuje 80–100 mln zł. Spłatę tej kwoty można rozłożyć na czas dzierżawy. Prywatnemu przedsiębiorcy można też powierzyć nie tylko budowę, ale również zarządzanie obiektem. Zwolennicy takiego rozwiązania przekonują, że utrzymanie więźnia w prywatnym karcerze jest zawsze tańsze.
Powołują się tu głównie na długoletnie doświadczenia Stanów Zjednoczonych. Tam w ponad 200 prywatnych więzieniach przebywa blisko 130 tys.