Archiwum Polityki

Czarny kod w paski

Były czasy, gdy w niemal każdym polskim mieszkaniu stał na półce malowany w kolorowe kwiaty dzbanuszek, a na stole leżał bieżnik w łowickie pasy. Dziś wraca moda na to, co ludowe, nie tak powszechnie i nie tak natrętnie.

W czasach PRL ludowość miała ideologiczne wsparcie państwowego mecenasa. Decydenci, często o chłopskich korzeniach, kochali to, co pamiętali z lat dzieciństwa. Nie tylko zresztą oni. Także dla ambitnej inteligencji wyroby z Cepelii były jak łyk świeżej wody w bajorze burej i ponurej socjalistycznej produkcji. Koronkowe obrusy, haftowane serwety, porcelana z Włocławka i kamionka z Bolesławca. Kolorowe misy, drewniane chochle, kurpiowskie wycinanki. Kupowało się je dla siebie i na prezenty, wysyłało rodzinie i przyjaciołom za granicą. Nie były wprawdzie szczytem marzeń, ale były i tak najlepsze. Jasne, sosnowe, pseudochłopskie meble przynajmniej się nie rozpadały po roku i wnosiły do małych mieszkań trochę światła.

Stylizowane przeboje grali ubrani w stylizowane kubraki muzycy z zespołu No To Co. Obnosiliśmy masowo i z dumą ciężkie chłopskie kożuchy, haftowane bluzeczki, pasiaste spódnice, a nawet góralskie kierpce i parzenice. Kochaliśmy folklor w myśl zasady: jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Do czasu.

Wraz z kapitalizmem pojawiło się prawo wyboru. Naród niemal z dnia na dzień głęboko wyparł ze swej świadomości wszystko, co kojarzyło się z socjalizmem, a więc także to, co nosiło choćby ślady rodzimego folkloru. Nawet ci, którzy mają słabość do motywów etno, szukali ich jak najdalej od kraju. Stąd w muzyce popularność najpierw rytmów andyjskich czy tybetańskich, później afrykańskich i irlandzkich. W wyposażeniu wnętrz zaś – motywów indyjskich, toskańskich, tajskich czy japońskich.

Dziś to zaczyna się zmieniać. Najpierw, dość entuzjastycznie, zaczęliśmy przepraszać się z muzyką; stąd sukcesy Trebuniów-Tutków, Golec Uorkiestry czy Kapeli ze Wsi Warszawa.

Polityka 22.2007 (2606) z dnia 02.06.2007; Kultura; s. 74
Reklama