W Holandii coś pękło. W społeczeństwie, które dotąd uchodziło za wzór otwartości i tolerancji, zaczyna się wojna domowa z muzułmanami.
Dwa takie morderstwa – van Gogh, a wcześniej Fortuyn – w ciągu dwóch lat w kraju słynącym z otwartości, to dużo. Holandia zaczyna się bać. Ludzie przestają odróżniać normalnych Marokańczyków od podejrzanych o terroryzm.
Gniew szuka sobie ujścia. Od feralnego wtorku, 2 listopada, doszło do prób podpalenia kilku meczetów w różnych miastach i do zamachu bombowego na islamską szkołę podstawową w Eindhoven (nikt nie ucierpiał – eksplozja nastąpiła wczesnym ranem).
Polityka
47.2004
(2479) z dnia 20.11.2004;
Świat;
s. 64