Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Rakiety niosą pieśń

Korea Północna ma prezydenta, którego kadencja potrwa... wieczność. Parlament obwołał nim zmarłego przed ponad czterema laty Kim Ir Sena. Ziemskim następcą Wielkiego Wodza został - zgodnie z oczekiwaniami - jego syn Kim Dzong Il. Na cześć obu mężów stanu wystrzelono w niebo satelity, nadające na cały wszechświat rewolucyjne hymny. Entuzjazm społeczeństwa tego kraju - według oficjalnych przekazów - sięgnął zenitu.

To, że przełomowym momentom w dziejach Korei Północnej towarzyszą nadzwyczajne zjawiska, nie dziwi nikogo; kiedy w ubiegłym roku Kim Dzong Il wybrany został na sekretarza generalnego Partii Pracy, zakwitły owocowe drzewa. A była wtedy jesień. Nadprzyrodzonych zjawisk zanotowano zresztą więcej. Niestety - patriotyczna hojność przyrody nie rozwiązuje drastycznego problemu, jakim od kilku lat jest głód ogarniający miliony obywateli. Nieznana jest liczba ofiar nędzy, specjaliści twierdzą, że zmarło już około dwóch milionów osób. W szpitalach tego kraju umiera od dziesięciu do piętnastu procent wycieńczonych pacjentów.

Wydawałoby się, że w tej sytuacji władze uzbrojonego po zęby i utrzymującego kosztem społeczeństwa milionową armię kraju powinny próbować ułożyć swe stosunki z sąsiadami, w tym głównie z Koreą Południową i Japonią i poniechać militarystycznej retoryki. Ale państwo, które żyje w oparach absurdalnej baśni, nie musi być skłonne do racjonalnych działań. W ostatnim czasie nastąpiły tam wydarzenia, które nawet dla znawców stanowią zagadkę - nie wiadomo więc, czy szykuje się jakaś zmiana polityki zagranicznej Phenianu, czy może raczej apokalipsa i to nie tylko w skali regionu.

Wiecznym Przewodniczącym Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej został z wyboru parlamentu Kim Ir Sen; będzie on roztaczał nad swym narodem opiekę duchową, a głos z taśmy magnetofonowej oraz fotografie wielkości kamienic nadadzą jego obecności realny charakter. Zakres kompetencji największego z Kimów nie został wyraźnie sprecyzowany. Ale - wbrew pozorom - parlamentowi nie chodziło wyłącznie o tworzenie jakiegoś irracjonalnego bytu. Z pewnością ów mistyczno-groteskowy wybór miał podłoże bardziej pragmatyczne. Przecież jeszcze kilka miesięcy temu było jasne, że urząd prezydenta przypadnie Kim Dzong Ilowi, który miał cztery lata (jako nieformalny szef państwa, dowódca armii i ostatnio lider partii) na umocnienie swej pozycji na szczytach władzy.

Polityka 38.1998 (2159) z dnia 19.09.1998; Świat; s. 34
Reklama