Na początek trzeba kupić nowy aparat. Do wyboru jest kilkanaście modeli. Najwięcej firm Nokia, Samsung, Sony Ericsson. Wideo-rozmowy są możliwe, o ile obaj uczestnicy połączenia mają telefony z kamerą z przodu. Takich modeli na razie jest tylko kilka. Ceny wahają się od 1 do 5 tys. zł.
Ceny są za wysokie, wybór za mały. Oczywiście można skusić się na promocję operatora (np. w Orange Nokia 6630 za 1 zł). Wtedy faktyczny koszt aparatu spłaca się w miesięcznych ratach. Będzie wliczony w abonament. Informacje o nowych usługach trzeba zbierać na własną rękę. W większości firmowych salonów sprzedawca sam jeszcze niewiele wie. Niewielu też widać klientów. I kółko się zamyka.
Nowy telefon nie wystarczy. Nasz rozmówca musi mieć równie nowoczesny aparat i wykupioną usługę UMTS. Na razie powinien też być abonentem tej samej sieci. Łączenie wideorozmów między trzema polskimi operatorami na razie szwankuje.
Sama wideorozmowa jest mało komfortowa.
Trzymasz telefon przed sobą i albo mówisz do mikrofonu podłączonego do aparatu, albo używasz aparatu jak zestawu głośnomówiącego (krzyczysz do niego i słyszysz rozmówcę przez głośnik). W tramwaju czy w centrum handlowym będzie to niewygodne i krępujące. Wideorozmowa ma także zalety. To nowy bajer, jest więc się czym pochwalić. Będąc na wakacjach np. w tropikach można zaproponować kolegom lub rodzinie transmisję obrazu i dźwięku z plaży. Przyjemność duża. Gorzej, gdy przyjdzie do płacenia wysokich rachunków. Na szczęście (dla gorzej sytuowanych) ta opcja działa tylko w nielicznych krajach. Roaming w technologii UMTS kuleje.
Pozostaje jeszcze kwestia zasięgu. Operatorzy uruchomili sieci pod koniec 2004 r., ale wideorozmowa urwie się zapewne, gdy opuścimy centrum miasta. UMTS na razie działa tylko w największych aglomeracjach (m.