Janusz Wróblewski: – Wiele osób nazywa pana najbardziej niepokornym Afroamerykaninem.
Spike Lee: – Tak uważają dziennikarze. W Ameryce jest wiele spraw, które rodzą gniew. Ale tylko nieliczni mają odwagę o nich głośno mówić. Ja nie mam oporów przed krytykowaniem. Sam decyduję, co mi wolno, a czego nie.
W „25 godzinie” obnaża pan wady amerykańskiego systemu więziennictwa. W „She Hate Me” atakuje pan koncerny farmaceutyczne, które bezprawnie zwalniają ludzi. W „Planie doskonałym” przypomina pan o niesławnej przeszłości amerykańskich bankierów, którzy kolaborowali z faszystami...
A teraz kręcę dokument o huraganie Katrina, który zrujnował Nowy Orlean. Ten film będzie oskarżeniem administracji Busha, choć sama tragedia wykracza oczywiście poza politykę. Istotne jest to, że w tak dramatycznej chwili wybrany demokratycznie prezydent po raz pierwszy w historii Stanów Zjednoczonych odwrócił się plecami do społeczeństwa.
Wierzy pan, że kino wpływa na rzeczywistość?
Tak, w tym sensie, że może zmienić nastawienie do jakiejś sprawy. Pomijając spór, czy Leni Riefenstahl była nazistką, czy nie, jej arcydzieło „Triumf woli” poświęcone zjazdowi partii hitlerowskiej w Norymberdze przekonało wielu Niemców do faszystowskiej ideologii i budziło sympatię do przywódcy III Rzeszy.
Czy mógłby pan podać przykład własnego filmu, który wywarł znaczący wpływ na opinię publiczną?
Z pewnością mój film „Rób co należy” dobrze zapamiętał Ed Koch, burmistrz Nowego Jorku, który w 1989 r. ponownie ubiegał się o to stanowisko. Przegrał wtedy z Davidem Dinkinsem, pierwszym i jak do tej pory jedynym czarnoskórym politykiem, który pełnił tak wysoką funkcję w mieście.