Zmarły przed rokiem szablista wszech czasów Jerzy Pawłowski nie skorzystał z danej mu w 1985 r. okazji, by przejść przez Glienicke Brücke. Zdegradowany oficer LWP nie wyjechał do Ameryki po tym, jak skazany w Polsce za szpiegostwo na rzecz USA spędził dziesięć lat w więzieniu. Olimpijski mistrz szabli po ułaskawieniu został w Polsce do końca życia, choć nie był już dla oficjalnej propagandy Sportowcem XXX-lecia PRL, lecz zdrajcą. Odmówiwszy w Poczdamie przejścia przez most do Berlina Zachodniego, wrócił do Warszawy. Aż do śmierci zajmował się malarstwem, a później też bioenergoterapią.
Niegdysiejszego majora i trzykrotnego olimpijskiego medalisty nigdy nie zrehabilitowano, więc gdy rok temu umierał, nie miał stopnia oficerskiego. Skrywał duży żal o to zaniechanie.
1985: szpieg z Krzemowej Doliny
W ramach wymiany, z której nie skorzystał Pawłowski, do Polski wrócił przez most Glienicke kapitan Marian Zacharski. Amerykanie musieli go oddawać szczególnie niechętnie, gdyż to on właśnie wykradł im – jako agent wywiadu PRL, w ramach Układu Warszawskiego – ówczesne najnowsze technologie wojskowe. Ochrzczony przez tamtejszą prasę mianem szpiega z Doliny Krzemowej, przesiedział cztery lata w więzieniu.
Gdy przeszedł przez most Glienicke od strony Berlina Zachodniego i wrócił do kraju, szybko awansował. W 1994 r. został nawet szefem Urzędu Ochrony Państwa, choć zaledwie na moment. Po proteście pamiętających mu swą dawną porażkę Amerykanów i groźbie wstrzymania polskiego akcesu do NATO, zrezygnował. Brał udział w zbieraniu materiałów, które doprowadziły do dymisji premiera Józefa Oleksego. W ostatnim dniu prezydentury Lecha Wałęsy otrzymał od niego w 1995 r. nominację generalską. Wkrótce po zmianie władzy Zacharskiego zwolniono z pracy w polskim wywiadzie i wyjechał do Szwajcarii.