Archiwum Polityki

Przymierze dolara

Od zamachów 11 września George Bush nie szczędzi starań, aby w koalicji antyterrorystycznej pierwsze skrzypce grały państwa muzułmańskie. Nie chodzi tylko o udział w kampanii w Afganistanie, lecz i o pomoc w tropieniu terrorystów oraz poparcie polityczne. Niestety wśród głównych sojuszników ma same ciężkie przypadki.

Pakistan: Atomowa beczka prochu

Pakistan został naturalnym sprzymierzeńcem USA dzięki zimnej wojnie, gdy jego główny wróg Indie flirtowały z ZSRR i dystansowały się od Zachodu. Już wtedy stosunki z Ameryką przypominały na przemian kłócące się i godzące małżeństwo. Kiedy przywódca puczu wojskowego generał Ziaul Haq pod koniec lat 70. powiesił swego poprzednika Zulfikara Ali Bhutto, prezydent Jimmy Carter wstrzymał mu pomoc wojskową i gospodarczą. Wkrótce wszakże czerwonoarmiści wkroczyli do Afganistanu, Pakistan stał się państwem frontowym i Waszyngton uczynił z niego bazę wypadową dla mudżahedinów walczących z Sowietami. W zamian za pomoc Islamabad otrzymał od prezydenta Ronalda Reagana 3,2 mld dolarów.

Islamabad liczył na utworzenie w Afganistanie zaprzyjaźnionego rządu, który stanowiłby zaplecze w razie konfrontacji z Indiami, ale po wycofaniu się Rosjan i rozpadzie ZSRR agenci CIA współpracujący z pakistańskim wywiadem ISI też spakowali manatki. W Afganistanie wybuchła wojna domowa, a Amerykanie przenieśli swe zainteresowanie na wschodnią granicę Pakistanu, gdzie nabrzmiewał konflikt o Kaszmir. W 1990 r. Kongres USA ukarał Pakistan za zbrojenia nuklearne zablokowaniem pomocy wojskowej. Osiem lat później Indie i Pakistan przeprowadziły pierwsze próby atomowe. Rząd Billa Clintona odpowiedział sankcjami wymierzonymi w oba kraje, ale bardziej dotkliwymi dla biedniejszego Pakistanu.

Wkrótce potem generał Muszaraf obalił premiera Nawaza Szarifa i stosunki z ekipą Clintona jeszcze się pogorszyły. Kiedy prezydent wybrał się na subkontynent indyjski, w New Delhi zabawił cztery dni, a w Islamabadzie – tylko kilka godzin. Pakistan, gdzie zaczęły się mnożyć ataki terrorystyczne na Amerykanów, w oczach Waszyngtonu zszedł niemal do rangi pariasa.

Polityka 10.2002 (2340) z dnia 09.03.2002; Świat; s. 42
Reklama