Nie był hałaśliwym ekstrawertykiem, krzyczącym światu o swoich najgłębszych emocjach jak inni współcześni mu kompozytorzy Robert Schumann czy Hector Berlioz. Przeciwnie, był człowiekiem dyskretnym, pełnym wewnętrznej elegancji. Nie miał zwyczaju tłumaczyć swojej muzyki. Nie zwykł też zwierzać się z życiowych problemów – chyba że paru najbliższym przyjaciołom i rodzinie, a i to w ograniczonym zakresie. Cierpiał przy tym na piórowstręt i rzadko podejmował korespondencję, choć jego listy wykazują prawdziwy talent literacki, wielką kulturę osobistą i wyrafinowane poczucie humoru. Jak sam się kiedyś wyraził, wolał nuty niż słowa. Pisał więc mało, ale smacznie, co pozostawia ciekawskich w ciągłym niedosycie. Nie dość na tym, burzliwa historia unicestwiła ogromną ilość chopinianów: George Sand w parę lat po śmierci kompozytora spaliła ich korespondencję, w powstaniu styczniowym spłonęła część przechowywanych przez rodzinę Chopina listów i pamiątek, podobnie w obu wojnach.
Do tego, co pozostało, przez półtora wieku niejedno już Chopinowi „dopisywano”. Ten proces trwa: pojawiają się kolejne szczegóły, coraz częściej luki w jego biografii uzupełniane są przez badaczy dzięki wspomnieniom z epoki. Chopinolodzy twierdzą, że to się nie skończy i że zawsze będą mieli co robić: wydawcy nut będą porównywać wydania i autorskie notatki, biografiści – rzucać nowe światło na sporne aspekty życiorysu twórcy „Etiudy rewolucyjnej”.
MO demaskuje
Czasem wystarczyła pogłoska, by stworzyć całą anegdotę. Jeden z pierwszych polskich biografów kompozytora Ferdynand Hoesick podał na przykład, że ośmioletni Frycek napisał marsz dla wielkiego księcia Konstantego, zinstrumentowany następnie na zlecenie carskiego namiestnika na orkiestrę dętą i grany na paradach wojskowych (ponoć nawet wydano ten utwór, ale po pierwsze anonimowo, a po drugie – nuty się nie zachowały).