To pierwszy w Polsce przykład ponadgranicznej solidarności związków działających w globalnym koncernie. Ale proletariusze łączą się z trudem.
Działacze, jak jest okazja napić się dobrego piwa w Niemczech czy wina we Francji, chętnie się integrują i globalizują. Ale kiedy w jednym kraju ma zostać zamknięty zakład, a produkcja przeniesiona do innego, z tańszą siłą roboczą, to skaczą sobie do gardeł i po solidarności nie ma śladu. – Nie domagamy się od razu włoskich płac – uspokaja Wanda Stróżyk, przewodnicząca Międzyzakładowej Organizacji Związkowej NSZZ Solidarność w polskich zakładach Fiata. Poszło raptem o 110 zł podwyżki i o wolne soboty i niedziele. – Nie szarżujemy i bardzo poważnie traktujemy pogróżki, że produkcja może przejść do Rosji czy na Ukrainę. Nikt nie żąda 1200 euro jak we Włoszech, ale na porównywalnych stanowiskach mamy 270–320 euro. To mało, a 50 km dalej, w Oplu w Gliwicach, monter, wykonujący taką samą pracę jak w Fiacie, ma gdzieś o 120 euro więcej – mówi Stróżyk.
Reprezentuje ona nasze zakłady w Europejskiej Radzie Zakładowej (ERZ) Grupy Fiata. Od 2005 r. mamy w niej dwa miejsca. To przedstawiciele ERZ – na apel Solidarności – pojawili się w Bielsku-Białej podczas protestu. Jaki interes mają na przykład Niemcy, żeby wspierać podwyżki płac w Polsce? Rośnie w ten sposób szansa, że ich własne płace nie spadną. To jednak nie wszystko. – Nie chodzi o same płace, ale narzucany przez centralną dyrekcję system pracy, który zabiera soboty i niedziele – mówi Stróżyk. W ramach ERZ solidarne działania możliwe są wówczas, kiedy podobne problemy występują przynajmniej w dwóch krajach. – Znaleźliśmy wspólne płaszczyzny: oprócz nieludzkiej organizacji pracy także i to, że we wszystkich zakładach Fiata zamarł dialog z pracodawcą.