Mimo zamachu 11 września i podjętych w wielu krajach środków ostrożności – w USA będzie można pobierać od przyjeżdżających z zagranicy odciski palców – liczba podróżujących na świecie jest astronomiczna. W samej Europie dorośli mieszkańcy odbyli w ubiegłym roku ponad 340 mln podróży zagranicznych. Motywy były następujące: 67 proc. – turystyka, 16 proc. – wyjazdy służbowe i biznesowe, 17 proc. – odwiedziny krewnych. Turystyka, hotelarstwo, linie lotnicze tworzą dziś największą gałąź gospodarki na świecie, dla wielu krajów podstawową. Dla nich czas to pieniądz. Linie lotnicze uruchamiają coraz więcej lotów i połączeń, hotele skracają do minimum formalności, z drugiej zaś strony podróżnych zatrzymują coraz bardziej drobiazgowe kontrole na granicach.
Wiele jednak wskazuje, że wobec dylematu „czas lub bezpieczeństwo” zwycięży zasada „czas to pieniądz”. Według Światowej Organizacji Turystyki, „strach stopniowo ustępuje, biznes coraz bardziej powraca do normy”. W tych warunkach dokładna kontrola graniczna, zabezpieczenie samolotów i pasażerów przed aktami terrorystycznymi stają się jeszcze trudniejszym wyzwaniem.
Od czasów „chudego” 1982 r. (drugi kryzys naftowy, wojna na Falklandach/Malwinach, stan wojenny w Polsce, kryzys Liban-Izrael) liczba podróży zagranicznych rosła nieprzerwanie przez 20 lat i została zahamowana dopiero przed rokiem, przez wydarzenia 11 września, ale nieznacznie i na krótko. Według różnych szacunków, w przemyśle turystycznym pracuje na świecie od 73 mln (Światowa Organizacja Turystyki) do 200 mln osób, czyli ok. 3 do 8 proc. wszystkich zatrudnionych. Ewentualny kryzys w tej dziedzinie, spowodowany wzmożoną kontrolą ze względów antyterrorystycznych i – szerzej – bezpieczeństwa wewnętrznego poszczególnych państw, mógłby doprowadzić do wzrostu bezrobocia i dotkliwych dla rządów konsekwencji politycznych w najbardziej turystycznych obszarach, to znaczy przede wszystkim w Europie (ponad 70 proc.