Na europejskich, amerykańskich i azjatyckich lotniskach, z których startują samoloty izraelskich linii lotniczych El-Al, zawsze dyżurują wysłani z Tel Awiwu ochroniarze. Niemal wszyscy odbyli służbę wojskową w doborowych jednostkach komandosów, znają język kraju, w którym pracują i są niezwykle wprawni w posługiwaniu się bronią. Wymaga się od nich także poczucia taktu (bardzo tego przykazania nie lubią!).
Na czujności tych anonimowych młodych ludzi w cywilnych, nierzucających się w oczy ubraniach, zbudowana jest w dużej mierze zarówno koncepcja ochrony granic państwa jak i strategia walki z powietrznymi terrorystami. Od czasu gdy izraelski ochroniarz na londyńskim dworcu lotniczym Heathrow uniemożliwił nadanie walizki z podwójnym dnem, w którym ukryta była bomba zegarowa, linie lotnicze EL-Al uważane są za najlepiej strzeżone. Na pokładzie każdego Boeinga zdążającego do Tel Awiwu znajduje się uzbrojony funkcjonariusz służb bezpieczeństwa. Wyglądem i zachowaniem nie różni się od pozostałych pasażerów. Zawsze zajmuje miejsce przy przejściu. Takie, z którego w razie potrzeby łatwo interweniować.
Józef Skup, dyrektor PLL LOT w Tel Awiwie, wyjaśnia, że do niedawna przeciętnie 150 pasażerów miesięcznie wracało na Okęcie tym samym samolotem, którym przyjechali. Urzędnicy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych na lotnisku bywają niecierpliwi, a nawet opryskliwi. Zbyt często całe grupy wycieczkowiczów podających się za pielgrzymów „gubiły” przewodnika i znikały w którymś z izraelskich miast. Zdarza się jednak, że odmowa prawa wjazdu dotyczy prawdziwych turystów i pielgrzymów. Urzędnicy krytykowani przez prasę, a ostatnio także przez izraelskiego ambasadora w Warszawie Szewacha Weissa, z reguły zasłaniają się formułą „względów bezpieczeństwa kraju”.