Narzeczeni, którzy termin 7 lipca 2007 r. zaklepali zawczasu, teraz w ogłoszeniach gazetowych zaczęli oferować go do nabycia innym, chętnym na te szczęśliwe cyfry, a mniej zapobiegliwym. Z czego by wynikało, że Polska wyżowa, kto tylko się zmieści, ruszy ławą w dniu trzech siódemek do ślubu.
Jeśli ruszy, to w dużych miastach. I owszem, w niektórych miejskich kościołach, zwłaszcza w centrach, śluby będą szły taśmowo od rana do wieczora. W zakładzie fryzjerskim podsłuchaliśmy rozmowę, że pewna młoda panna uprosiła księdza, aby jej i wybrankowi związał stułą ręce dokładnie o siedemnastej siedemnaście.
Lecz w miejscowościach średnich, małych i na wsi trzy siódemki przegrały z literą r. W Inowrocławiu Jadwiga Słowińska z Urzędu Stanu Cywilnego mówi, że przesadnego zainteresowania tą datą nie ma, bo młodzi szykują się na czerwiec, sierpień, wrzesień i październik. Tak samo w USC w Olsztynie czy Suwałkach. Litera r, widać, jest sprawdzoną i pewną gwarancją małżeńskiej pomyślności, jak niebieska podwiązka na nodze panny młodej i pieniądz w jej buciku.
Śluby odczekane
Zuzanna Kubajska, konsultantka ślubna (to dosyć nowa profesja) i właścicielka Ślubnej Pracowni, firmy, która organizuje śluby i wesela, mówi, że jej klienci mają od 26 do 32 lat. Są na ogół dobrze wykształceni i dobrze zarabiają. Mieszkają zwykle od paru lat, a czasem od wielu razem. Na ślub naciskają rodzice, a i oni sami dochodzą w końcu do wniosku, że tego chcą, bo ich związek dobrze rokuje. I najważniejsze: nadszedł czas na urodzenie dziecka.
Jeszcze do niedawna wielu młodych uważało ślub za zbędną formalność, która niczego nie zmienia. „Może się okazać – mówiła „Polityce” nie tak dawno Edyta Tomczak, zdeklarowana konkubentka – że partnerzy mają zupełnie inne temperamenty, inaczej patrzą na świat, wpojono im w dzieciństwie odmienne zasady, nabawili się wzajemnie wykluczających się kompleksów.