Po dwóch latach bujania w obłokach coś raptem chwyciło tę władzę za nogi i ciągnie ją ku ziemi. Zwykłe życie zupełnie zwykłych ludzi: proza, banał, nuda. Kompania reprezentacyjna w nowiutkich historycznych strojach nie ma tu nic do roboty. Bo jest to coś tak banalnego, jak byle jaka wymięta portmonetka, w banalnej, niemodnej torebce, która na dodatek nie ma żadnej symbolicznej mocy. Nie rozgrzeje umysłów nawykłych do wielkich ideowych konstruktów, do walki o fundamentalne wartości i do ideowych sporów. Jest tylko starą pustą portmonetką zmęczonej pielęgniarki i nie chce być niczym więcej. Wielkie Litery znikają. Zostają małe literki.
Na początku ludzie Wielkich Liter, tacy jak bracia Kaczyńscy, musieli się w tym zamieszaniu pogubić. Odpowiadając na małe literki próbowali wciąż mówić Wielkimi. Od dawna były one przecież ich niebywale skutecznym kluczem do ludzkich serc i umysłów. Prezydent próbował przekonywać, że krzyk portmonetek to próba zmiany Systemu Politycznego. Oczywiście nie miał na myśli obalenia demokracji ani kapitalizmu, więc jasne było, że chodzi o poprzedni porządek. O Zło. O III RP, czyli układ wrogi Odzyskanej Polsce. Premier tłumaczył, że bunt portmonetek to haniebna akcja polityczna. Inaczej mówiąc – źli ludzie szczują biednych ludzi i nakłaniają ich do popełnienia przestępstwa, by zniszczyć dobrych ludzi, odebrać im władzę i oddać Polskę w ręce odwiecznych wrogów.
Te same argumenty, które się doskonale sprawdzały w starciu z elitami – z lekarzami, adwokatami, profesorami uniwersytetów – próbującymi także bronić się orężem Wartości, teraz, w zderzeniu z białymi czepkami, tonęły jak kapuśniaczek w studni. Mały plusk i tyle. Ich magia nagle prysła.A gdy magia pryska, władza już nie może bezkarnie bujać w obłokach. Musi zejść na ziemię.