Młodzieżowa Spółdzielnia Mieszkaniowa Enklawa w Poznaniu budowała mieszkanie dla Anety Biegańskiej dokładnie trzy lata dłużej, niż przewidywała wstępna umowa. W umowie tej (zawartej 20 grudnia 1993 r.) spółdzielnia zastrzegła sobie, że niewpłacenie w terminie kolejnej raty spowoduje naliczanie ustawowych odsetek, ale nie przewidziała sankcji za niedotrzymanie terminu przekazania mieszkania. A miało być oddane do użytku rewelacyjnie szybko: za pół roku. W połowie 1995 r., kiedy lokal od 12 miesięcy powinien być gotowy, zawarta została umowa ostateczna z nowym terminem przekazania kluczy (15 września 1995 r.) i z ceną o połowę wyższą od wstępnej. Na pociechę spółdzielnia dodała zapis, że ustalony wkład „jest ostateczny i nie ulegnie wzrostowi nawet po ostatecznym rozliczeniu budowy”.
W praktyce mieszkanie przydzielone zostało pani Biegańskiej dopiero w czerwcu 1997 r. A w grudniu 2000 r., po rozliczeniu inwestycji, spółdzielnia zażądała następnej dopłaty. Tym razem 15,5 tys. zł, co oznaczało podwyżkę o kolejne 35 proc. „Oświadczenie Spółdzielni, iż wkład budowlany nie ulegnie wzrostowi nawet po ostatecznym rozliczeniu budowy, jest sprzeczne z obowiązującymi przepisami (art. 208 § 1 i art. 226 § 1 ustawy Prawo spółdzielcze) i jako takie jest nieważne” – twierdzi radca prawny Enklawy w piśmie procesowym z 14 maja tego roku. Spór, ile warte są spółdzielcze umowy i czy trzeba będzie jednak dopłacić, rozstrzygnie sąd.
– Z pism procesowych wynika, że druga umowa spisana została z pełną świadomością, że nie zostanie dotrzymana – twierdzi Aneta Biegańska. – Równie dobrze umowy takie mogłyby w ogóle nie zawierać cen i dat realizacji.
Nierówne siły
Firmom deweloperskim jest trudniej, ceny podane w umowach cywilnoprawnych są wiążące (jeśli są indeksowane, to na ogół wskaźnikami GUS).