Archiwum Polityki

Damskie prace ręczne

Czy w czasach masowej produkcji i hipermarketów jest jeszcze miejsce na małe rodzinne zakłady przekazywane z pokolenia na pokolenie? Czy odejdą one w przeszłość wraz ze staroświecką mentalnością ich właścicieli oraz klientów, wiernych im przez całe życie?

Koraliki

Najgoręcej jest w poniedziałki.

W niedzielę panie otwierają szuflady, przeglądają biżuterię. To zepsute, tamto rozerwane, i nie ma w czym wyjść. Więc w poniedziałek biegną do mnie – tłumaczy Halina Jankowska, która prowadzi zakład naprawy sztucznej biżuterii. – Liczy się od supełka. Jeden kosztuje 90 gr.

Żeby związać koniec z końcem pracuje 12, czasem 15 godzin dziennie. – Cierpliwość wskazana w moim zawodzie – kiwa głową. – Ostatnio układałam naszyjnik: 11 sznureczków maleńkich turkusików! Siedziałam nad tym 9 godzin! – uśmiecha się spokojnie.

Jest magia w kamieniach. Wszystko zależy od znaku zodiaku. Niektórym perły przynoszą szczęście, dla innych mogą być nieszczęśliwe. – Mój kamień to onyks. Czarny kamień, smutny – mówi pani Halina. Zajmuje się także metaloplastyką. Robi bransoletki z miedzi, obrączki, zapinki do włosów. – Jedną dziedzinę łata się drugą. Przecież klientki nie psują specjalnie biżuterii, żeby mnie odwiedzić.

Dzisiaj wyrzuca się stare korale. Sztuczna biżuteria niszczy się, wyciera, po lutowaniu zostają ślady. Łatwiej wyrzucić rozerwane koraliki i kupić za kilka złotych nowe. Pani Halina ma coraz mniej klientek. – Przychodzą panie, które mają sentyment do jakiejś rzeczy. Zerwany łańcuszek, urwana szpilka u broszki, rozsypane koraliki. Może to pamiątka po kimś? Kiedyś klientka po 12 latach wróciła ze Stanów i przyszła, bo jej się moja zapinka do włosów złamała i chciała naprawić. Że też przez tyle lat nie znudzi się klientce ta spinka! – mówię. Ale do niektórych rzeczy przywiązujemy się i trudno je wyrzucić.

Zakład jest bez wygód: nie ma wody, nie ma centralnego ogrzewania. Bywa, że woda zamarza w kubełkach.

Polityka 34.2002 (2364) z dnia 24.08.2002; Na własne oczy; s. 92
Reklama