Dwie główne narodowe opery, należące trwale do repertuaru Teatru Bolszoj, „Iwan Susanin” Glinki i „Borys Godunow” Musorgskiego, mają za temat najazd Polski na Ruś, przy tym agresja ta łączy się z inwazją rzymskiego katolicyzmu. W „Iwanie” chłop rosyjski podejmuje się zaprowadzić Polaków do miejsca ukrycia cara, ale oszukuje ich i zabijają go. W „Borysie” Polacy korzystają z fałszywego pretendenta do tronu, popartego przez biskupa Rangoniego, i ruszają na Rosję, przy tym na czele ich armii kroczy procesja jezuitów. W inscenizacji Teatru Bolszoj (oglądałem ją w 1988 r. ) wyglądają oni, w ponurych białych habitach, jak siepacze Vadera z „Gwiezdnych wojen”; wtedy obłąkany Jurodiwyj śpiewa rozdzierającą pieśń o „świętej Rusi”.
Temat ten wystąpił również w filmie: prałat katolicki odprawiający mszę przeciwko armii Aleksandra Newskiego w filmie Eisensteina. Dobrym przykładem jest też „Minin i Pożarski” Pudowkina (1939) – pomnik tych przywódców przeciwko polskiej inwazji stoi na placu Czerwonym w Moskwie. Ta wybitna pozycja kina radzieckiego była niedostępna jako antypolska; rzeczywiście widok pobojowiska zasłanego skrzydłami husarzy mógł być nieprzyjemny dla naszego rodaka (widziałem film na pokazie klubowym) . Czy ten zakaz był słuszny? Tak czy inaczej dowodził on, że problem został pogrzebany. Tymczasem znów wraca jak odległe echo.
Jego wyraz najpełniejszy – bo najbardziej zacięty – znajdujemy w twórczości Dostojewskiego i może z okazji tego nawrotu przeszłości warto mu się ponownie przyjrzeć. Nigdzie w literaturze Polacy nie są przedstawieni w sposób tak odrażający.