Już we wstępie do książki „Bob Dylan. Autostradą do sławy” (wydanej przez Twój Styl, 2008) Sounes ujawnia, że jej bohater odmówił autoryzacji, więc wszelkie jego wypowiedzi pochodzą albo z innych publikowanych źródeł, albo z relacji osób trzecich. W każdym innym podobnym przypadku można by się doszukiwać w takim wyznaniu chytrego zabiegu marketingowego, ale przypadek Dylana jest jedyny w swoim rodzaju. Otóż Bob Dylan, w przeciwieństwie do znakomitej większości gwiazd show-biznesu, zawsze starannie oddzielał swoje publiczne funkcjonowanie od życia prywatnego. Udzielił zaledwie kilku większych wywiadów w ciągu swojej całej, trwającej już bez mała pół wieku, kariery. Z zasady nie miał zaufania do dziennikarzy i trudno byłoby oczekiwać, że entuzjastycznie powita pomysł książki biograficznej, która, w sposób typowy dla tego rodzaju piśmiennictwa, pokazywałaby go od strony alkowy.
Z perspektywy 47 lat od jego pierwszych występów w klubach Nowego Jorku, dokąd przybył z rodzinnej Minnesoty, widać, że sława, do której dążył i którą szybko osiągnął, miała być sławą artysty, a nie kochanka licznych kobiet, męża, ojca czy wreszcie kogoś, kto przesadnie wspomaga się używkami. Jeśli Sounes opisuje Dylana jako niedostosowanego społecznie ekscentryka z brudnymi paznokciami, zaś za największy swój sukces uważa ujawnienie trzymanego w tajemnicy przed całym światem drugiego małżeństwa bohatera swojej książki, musiał wiedzieć zawczasu, że na autoryzację nie ma co liczyć.
Tak czy inaczej książka powstała i dołączyła do wielu innych, w tym również filmowych, opowieści o śpiewającym poecie, które pozostają mniej lub bardziej udanymi autorskimi rekonstrukcjami.
W listopadzie zeszłego roku odbyła się amerykańska premiera filmu „I’m Not There”
(na polskie ekrany film wejdzie wiosną).