Oponenci Krzaklewskiego zapewne razem byliby w stanie strącić dotychczasowego lidera z fotela, ale nie wiadomo było, kto miałby go zastąpić. Nie wyczuwając kart, wszyscy spasowali, czekając na następne rozdanie. Charakterystyczne, że kilkudziesięciu delegatów w ogóle nie wzięło udziału w głosowaniu (jawnym) nad umieszczeniem w porządku dnia zjazdu punktu o odwołaniu przewodniczącego. Kiedy tylko szef elbląskiego regionu związku wystąpił z taką inicjatywą, część działaczy od razu dyskretnie opuściła salę obrad, a 18 delegatów wstrzymało się od głosu. Znamienne, że wnioskujący o odwołanie lidera nie wspominali o jego osobistych porażkach (prezydentura, wybory do Sejmu), argumentem było to, że Krzaklewski nie zapobiegł niekorzystnym prywatyzacjom, w wyniku których zwolniono z pracy wielu członków związku.
Janusz Gąsiorowski, przewodniczący bardzo niechętnego wobec Krzaklewskiego Regionu Mazowsze, ostro zaprotestował przeciwko wnioskowi kolegów z Elbląga. Zaznaczył jednak wyraźnie, że na rozgrywki personalne przyjdzie stosowna pora. Słowo „taktyka” zrobiło zjazdową karierę.
Najbardziej liczący się rywale Krzaklewskiego, liderzy dużych regionów i tzw. sekretariatów branżowych (jak Wacław Marszewski, Bogdan Klepas, Kazimierz Grajcarek czy Gąsiorowski), nie byli w stanie na razie zapewnić sobie wystarczającego poparcia ze strony małych regionów. „Mali” nie lubią przewodniczącego Krzaklewskiego za pomysł reformowania związku, polegający na zmniejszeniu liczby regionów z 38 do 16. Ale także – za to samo – nie darzą sympatią związkowych „baronów”, których podejrzewają o imperialne zapędy. Dlatego zarówno Krzaklewski jak i szefowie wielkich regionów zgodzili się na odłożenie ryzykownych reform na później.
Prosty kręgosłup
Marian Krzaklewski po odparciu ataków (także region przemyski „S” apelował o jego dobrowolne ustąpienie) przeszedł do ofensywy.