Gdyby każdy uczeń składał u dyrektora szkoły oświadczenie, jaką maturę chce zdawać – jak proponuje pani minister – a szkoła miałaby stworzyć warunki do realizacji tych zindywidualizowanych wyborów, to szykuje się horror, jakiego jeszcze nie było. W jednej szkole nową maturę zechce zdawać dwóch uczniów, w innej połowa. Czy wybór dwóch osób będzie respektowany, czy też będą na nie wywierane naciski, żeby przestały się wygłupiać? Jak długo potrwa dokonywanie wyborów, zatwierdzanie ich i załatwianie wszystkiego zgodnie z przepisami, które po drodze trzeba będzie zmienić? Jak – od listopada do czerwca – zorganizować pracę szkoły, w której mają się odbyć dwa różne egzaminy maturalne w dwóch różnych terminach, a niezależnie od tego nauczyciele powinni prowadzić normalne zajęcia z młodszymi klasami?
340 tys. maturzystów, ich rodziny i nauczyciele od kilku miesięcy bombardowani są sprzecznymi informacjami i przeżywają huśtawkę nastrojów, która świadczy o niefrasobliwości polityków i do niczego dobrego nie prowadzi. Apeluję do pani minister, aby wróciła do zapowiadanego wcześniej, roztropnego, bo kompromisowego wyjścia z maturalnego impasu. Niechaj możliwość wyboru otrzymają szkoły: te, które zechcą przeprowadzić nową maturę w 2002 r., niech uczynią to na prawach eksperymentu, a pozostałe niechaj zachowają stary egzamin. To grona pedagogiczne najlepiej wiedzą, jak młodzież jest przygotowana do matury i jakie są jej oczekiwania. Ani temat, ani pora nie są właściwe do organizowania plebiscytu wśród młodzieży. Proponowany kompromis pozwoliłby na spokojną ocenę sytuacji w szkołach, a wybrana przez część z nich nowa matura miałaby wartość badania pilotażowego.