Archiwum Polityki

Etat pozorowany

Targi Pracy w warszawskiej dzielnicy Bielany to nietuzinkowa impreza, zważywszy że bezrobotni niekoniecznie przychodzą tu, żeby zdobyć zatrudnienie, a pracodawcy – nie zawsze szukają rąk do roboty.

Rozpoczęcie II Bielańskich Targów Pracy wyznaczono na godz. 10 w środę, 17 października, w warszawskiej Szkole Podstawowej nr 214 przy ul. Fontany. Jednak już o dziewiątej ludzie zaczęli się schodzić. Początkowo nieśmiało, nie podchodzili do wejścia, zbijali się w kupki na sąsiednich uliczkach, popalali, taksowali przychodzących, wymieniali uwagi i doświadczenia.

– Rozejrzeć się przyszedłem – jakby tłumaczył się z obecności na Fontany Cezary Dąbrowski, lat 41, elektryk, od sześciu lat bez pracy, klient Bielańskiego Centrum Pomocy Społecznej. Pracę stracił przy okazji kolejnego zwolnienia grupowego w zakładach Nowotki. – Potem – przyznaje – o nową specjalnie nie zabiegałem.

„Do około tysiąca”

Dlaczego elektryk w Warszawie od sześciu lat nie może znaleźć pracy? – Za tysiąc czy tysiąc dwieście, a za osiemset czy dziewięćset, jak odejmę z brutta, to ja nie pójdę na harówkę – wyjaśnia Dąbrowski. Za dwa i pół, no powiedzmy nawet dwa, toby jeszcze poszedł. – Ale nabijać kasę tym sępom za tysiąc, to w życiu! – denerwuje się. Roman Korkiewicz, 52 lata, wykształcenie wyższe ekonomiczne – co podkreśla – stracił pracę w centrali handlu zagranicznego 10 lat temu. – Z powodów osobistych – informuje oszczędnie. – Żyję sobie biednie, ale spokojnie – wyjaśnia i wylicza: 150 zł miesięcznie dostaje z opieki w bonach na obiady w barze Malwa na Chomiczówce. 170 zł drugie bony na zakupy w hipermarkecie Leclerc. 200 zł dodatku mieszkaniowego. – To już jest 520 – podlicza. – Czasem też opieka zapłaci mi za światło i gaz. Gdyby więc miał iść do byle jakiej pracy i wszystko to stracić, zyskałby sto, dwieście złotych.

Polityka 44.2001 (2322) z dnia 03.11.2001; Kraj; s. 20
Reklama