„Wojownicy Boga” brytyjskiego dziennikarza Petera Partnera doskonale pozwalają zrozumieć zarówno szaleństwo świętej wojny, do której wzywają islamistyczni terroryści, jak i błąd prezydenta Busha, który w pierwszym odruchu zapowiedział wyprawę krzyżową przeciwko terrorystom. Dżihad i krucjaty to dwie strony tego samego medalu – świętych wojen, które znają wszystkie trzy religie księgi: islam, chrześcijaństwo, ale także mozaizm, nie tylko w postaci powstania Machabeuszy, ale i walki zbrojnej o Ziemię Obiecaną. O ile jednak święte wojny z niewiernymi lub kacerzami przestały odgrywać rolę centralną w świadomości i chrześcijan, i Żydów, o tyle w islamie wciąż są aktualne, mobilizując zarówno władców do bratobójczych wojen, jak i najróżniejsze islamskie ruchy rewolucyjne.
Wynika to nie tylko – jakby się mogło wydawać – z cywilizacyjnego zacofania społeczeństw muzułmańskich, ale przede wszystkim stąd, że dżihad jest pojęciem nie tyle militarnym, ile moralnym – jako nakaz samodoskonalenia się i przezwyciężania Zła. Dżihad jest też wpisany w nauki koraniczne. Natomiast chrześcijańskie święte wojny i krucjaty były wyraźnym złamaniem zasad chrześcijaństwa. W gruncie rzeczy od początku służyły za parawan kolonialnych podbojów. W rzeczywistości ani dżihad, ani krucjaty nie prowadziły do trwałych militarnych sukcesów, choć pozwalały na krótko (jedna, dwie generacje) zmobilizować dość duże siły militarne i społeczne. Wytworzyły też w swych kulturach obrazy i skojarzenia silnie oddziałujące na wyobraźnię. Nawet Stalin odwoływał się do metaforyki wypraw krzyżowych, gdy w Teheranie ofiarował Churchillowi „miecz stalingradzki”.
Wniosek Partnera jest następujący: nie należy zbyt dosłownie traktować muzułmańskich wezwań do dżihadu, natomiast trzeba bardzo dokładnie analizować ruchy i działalność islamistów, ponieważ święta wojna jest często przykrywką dla gwałtownych procesów zachodzących w świecie muzułmańskim.