Nowoczesna poezja stała się przede wszystkim terenem rozmaitych eksperymentów językowych. Julia Hartwig zaś świadomie – na przekór panującym modom – widzi lirykę jako teren rozmowy. Pisanie poezji zrozumiałej w dzisiejszych czasach wydaje się najwyższą sztuką i z próby tej Hartwig wychodzi zwycięsko, wzorem innych wybitnych polskich poetów.
Pesymistycznej refleksji egzystencjalnej zawartej w jej delikatnych wierszach patronuje dojmujące poczucie obcości. Osobliwe wrażenie, że jest się cudzoziemką w tym świecie, że, inaczej mówiąc, świat nie jest ojczyzną – w duchowym rozumieniu tego słowa. Wreszcie patronuje jej przekonanie, że samotność być może jest (niestety!) przypisanym człowiekowi naturalnym stanem. „Nikt nie zapyta cię o to co jest ci drogie” – pisze poetka w zakończeniu utworu „Równocześnie”. W ogóle wiele w tych wierszach pytań na pozór retorycznych, choć tak naprawdę kryje się za nimi dramatyczne (choć w formie stonowanej) poszukiwanie Sensu, także tego transcendentnego. „Komu zdać trzeba sprawę? Gdzie złożyć rachunek?” – powiada się w wierszu „Jak dotrzeć” o kłopotach z adresatem ostatecznych powinności człowieka. W przejmujących „Odwiedzinach” natomiast adresatami są cienie zmarłych artystów – Jana Lebensteina i Zbigniewa Herberta. I tu znów pojawia się niepewność, będąca znakiem poznawczych wątpliwości: „Czy nas kochacie? Czy się za nas modlicie? Kto komu zadaje to pytanie?”.
Wydaje się, że Julia Hartwig uprawia poezję, która w prostej linii pozostaje kontynuacją najlepszych modernistycznych tradycji literackich. Zajmując się ludzką jednostkowością, umieszcza zawsze człowiecze problemy intelektualne, emocjonalne i duchowe w szerszej perspektywie filozoficznej (bądź religijnej).