Włodzimierz Wojnowicz, pisarz rosyjski, o Polsce, Europie i nowej powieści
Która to już pańska wizyta w Warszawie?
Trzecia czy czwarta. Pierwszy raz byłem tu przejazdem w 1953 r.; wracałem do Rosji z Brzegu, gdzie półtora roku służyłem w wojsku. Zakochałem się wtedy w pewnej polskiej dziewczynie; po 1989 r. pojechałem nawet specjalnie do Brzegu, żeby ją odnaleźć. Ale spóźniłem się: trochę wcześniej zmarła. Miała na imię Ela.
Jak się panu podoba dzisiejsza Polska?
Odkąd przestałem czytać gazety, nie jestem najlepiej zorientowany. Słyszałem, że wasi politycy są antyrosyjscy i niektórym to się chyba udziela. Spotykam polskiego znajomego i mówię mu żartem: No i jak tam, jeszcze Polska nie zginęła? A ten się obraził. A przecież ja zapytałem życzliwie!
Mieszka pan w Niemczech już od ćwierć wieku. Czuje się pan Europejczykiem?
Oczywiście. Europejczykiem i rosyjskim pisarzem, choć miewam z tym kłopoty. Raz w Ameryce jedna Rosjanka, sama z pochodzenia Tatarka, pyta mnie: – A pan jakiej jest narodowości? – Jak to jakiej? – ja na to. – Rosyjskiej. – Ale czy czystej krwi? Wkurzyła mnie. – Moja mama była Żydówką – powiadam. – Aha – ona na to. – A czy Wojnowicz to rosyjskie nazwisko? – Serbskie. Bo mój dziadek był Serbem. – A babcia?
I gadaj tu z taką!
A więc skąd pan pochodzi?
Bałem się, że pan o to zapyta. Z Duszanbe, w Tadżykistanie. Kiedy w 1980 r. przyjechałem do Niemiec, też mnie o to pytali. A potem czytam w gazecie: „Włodzimierz Wojnowicz, tadżycki satyryk”. Ale najlepszy był dziennikarz z „Süddeutsche Zeitung”. Opowiedziałem mu wszystko jak na spowiedzi: że urodziłem się w Duszanbe, skąd w wieku ośmiu lat wyjechałem na Ukrainę, gdzie zastała mnie wojna itd. Biorę potem gazetę do ręki i czytam: „Kiedy zaczęła się wojna, Wojnowicz miał osiem lat i uciekł przed Niemcami z Duszanbe na Ukrainę.