W ostatnich tygodniach rozwiązał się worek z dymisjami. Posady stracili szefowie: Telekomunikacji Polskiej (TP SA), KGHM Polska Miedź, Polskich Sieci Elektroenergetycznych (PSE), Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa (PGNiG), Ruchu, Poczty Polskiej, Totalizatora Sportowego, Zelmera, Przedsiębiorstwa Eksploatacji Rurociągów Naftowych (PERN). Lista zdymisjonowanych członków zarządów, rad nadzorczych, szefów spółek zależnych itd. jest o wiele dłuższa. Choć udział państwa w gospodarce systematycznie się kurczy, to jest on wciąż znaczący. Niesprywatyzowane pozostały potężne gałęzie przemysłu – np. górnictwo, hutnictwo, energetyka, ciężka chemia – państwo ma też w swym ręku kilka dużych banków.
Jednak władza państwa sięga również i tych firm, które stały się już częścią prywatnej gospodarki rynkowej. Skarb Państwa jest wciąż właścicielem pakietów akcji w wielu dużych spółkach giełdowych, a także tych, w których pojawili się zagraniczni inwestorzy. W sytuacji, gdy większość akcji jest rozproszona w rękach drobnych akcjonariuszy, nawet niezbyt duży pakiet akcji skoncentrowany w rękach Skarbu Państwa pozwala politykom na odgrywanie aktywnej roli. Zwłaszcza że prywatyzując firmy administracja zwykle zastrzega sobie w statutach przywileje, które ułatwiają kontrolę.
Firmowe konfitury
Tę bezpośrednią kontrolę, sprawowaną za pośrednictwem zaufanych ludzi lokowanych w zarządach i radach nadzorczych, politycy zwykle uzasadniają troską o bezpieczeństwo ekonomiczne kraju, potrzebą kreowania aktywnej polityki gospodarczej, czuwania, by partykularny interes firmy nie przysłonił celów ogólnospołecznych. W praktyce jednak przyświecają im cele bardziej prozaiczne. Firmy dają dostęp do atrakcyjnych stanowisk, którymi można obdzielić wpływowych członków własnego zaplecza, a bez tego nie ma co marzyć o zbudowaniu mocnej pozycji w polityce.