Pierwszy zawodowy kontakt ze śmiercią Sylwia miała wcale nie na zajęciach klinicznych, które rozpoczynają się na IV roku studiów, lecz na wakacyjnej praktyce pielęgniarskiej już po I roku. To obowiązkowe dla wszystkich miesięczne praktyki. – Widać wtedy, jak traktuje się umierających i zmarłych w szpitalu – mówią studenci i wymieniają cechy, które bardziej kojarzą im się ze szpitalną śmiercią: anonimowa, bezduszna, samotna. Za parawanem, który nieudolnie odgradza sacrum od hałaśliwej rzeczywistości oddziału.
Obojętność wśród preparatów
– W szpitalu obowiązuje wojskowa hierarchia – opowiada Mikołaj. – Najmłodsi robią wszystko, co im każe przełożony. Dobrze pamiętam swoją wizytę w szpitalnej chłodni, do której musiałem na polecenie oddziałowej zwieźć zwłoki. Sanitariusz się spóźniał, a następny chory czekał na łóżko po nieboszczyku. Co zapamiętał z tej podróży z siódmego piętra do podziemi? Dostępną dla wszystkich windę, która zatrzymywała się na każdym piętrze, metalowy brudny wózek, na którym wiózł ciało, zakrwawiony fartuch nieogolonego mężczyzny, który otworzył mu metalowe drzwi. – Takie właśnie doświadczenia stępiają naszą wrażliwość – twierdzi Mikołaj. – Gdy dwa lata później stanąłem przy stole sekcyjnym, gdzie mogłem zobaczyć zwłoki z bliska, miałem przed oczami tamtego pacjenta i podłe szpitalne otoczenie, w którym musiał umierać.
Katarzyna, studentka VI roku Akademii Medycznej w Warszawie, w prosektorium nie czuje lęku. – Pisałam w nim egzamin wstępny. Pomysł fatalny, ale takie były warunki lokalowe. Musieliśmy przejść przez korytarz obok zanurzonych w formalinie preparatów różnych części ciała, ale starałam się nie zwracać na nie uwagi.