W maju 2004 r. zaszczuty poczuł się poseł żywiecki Edward Płonka z PO. Sprawa dotyczyła krótkiego życia jego żółwia. Znajomy polityka, znanego dotychczas jako pomysłodawca dopisania kolejnych zwrotek do Mazurka Dąbrowskiego, zauważył w jego przydomowej sadzawce żółwia błotnego. Żółw miał przewierconą skorupę i przytwierdzony był do pobliskiego drzewa za pomocą łańcuszka. Poseł tłumaczył później, że troszczył się o żółwia i nie chciał, żeby uciekł on w nieznane. Plan posła się nie powiódł, ponieważ żółw zdechł. Informacja przedostała się do dzienników, na temat dręczenia zwierzęcia wypowiadali się oburzeni weterynarze i obrońcy przyrody, poseł miał żal do mediów o naruszenie domowej prywatności i wyolbrzymianie problemu. Czy fakt, że trzymał w domu żółwia na łańcuchu, mógł mieć wpływ na jego poselską działalność? Na jakość projektów i trzeźwość głosowań? Nie miał – zapewniał poseł Płonka. A jednak, uznali dziennikarze, społeczeństwo powinno było wiedzieć, że osoba publiczna nie jest wystarczająco rozsądna i ma inklinacje wręcz sadystyczne. Co zdecydowanie wiąże się z działalnością publiczną i wymaga ujawnienia.
To, co dziennikarz może napisać o życiu prywatnym polityka, reguluje art. 14 ust. 6 prawa prasowego. Od 1984 r. pozostaje on niezmieniony, jest raczej restrykcyjny, o dużym stopniu ogólności. W myśl artykułu media nie mogą publikować żadnych informacji dotyczących prywatnej sfery życia osoby publicznej bez jej zgody. Wyjątkiem jest sytuacja, kiedy informacja wiąże się bezpośrednio z działalnością publiczną danej osoby. Opisywanie spraw domowych powinno więc być rzadkością, uzasadniać je musi ważny interes społeczny. Podczas marcowej rozprawy rozstrzygającej z kolei niejasności dotyczące ustawy o dostępie do informacji Trybunał Stanu orzekł, że ani prawo do prywatności, ani prawo do informacji nie są wartością nadrzędną.