Archiwum Polityki

Projekt do niczego

W sztuce współczesnej miesza się wszystko: tradycyjne malarstwo z instalacjami, film z działaniami parateatralnymi. Jak to zebrać i pokazywać w planowanym stołecznym Muzeum Sztuki Nowoczesnej?

Dyrektor Tate Gallery Nicholas Serota miał powiedzieć organizatorom stołecznego muzeum: „Jesteście w luksusowej sytuacji, bo nie macie niczego: budynku, kolekcji, pracowników”. W tej na pozór absurdalnej konstatacji zawarta jest jednak ważna myśl: nic was nie krępuje, możecie robić to, co sobie tylko wymarzycie. Adresaci wzięli sobie tę radę do serca. Powołano więc do życia wszelkie możliwe ciała doradcze, konsultacjom i naradom nie ma końca, a specjalny zespół wziął pod lupę 30 najlepszych muzeów sztuki współczesnej na świecie (program, organizację, architekturę), by na stołeczny grunt zaadaptować to, co im przyniosło sukces. A jednak pytań jest na razie ciągle jeszcze więcej niż odpowiedzi.

Zrezygnowano z dość popularnej swego czasu koncepcji, by na potrzeby muzeum zaadaptować któryś z pofabrycznych stołecznych kompleksów (tak jak uczyniono to w Londynie, lokując Tate Modern w siedzibie dawnej elektrowni). Postanowiono muzeum wybudować od podstaw, w dodatku – w najbardziej reprezentacyjnym punkcie miasta, tuż obok Pałacu Kultury i Nauki. Ta lokalizacja, obok oczywistych zalet ma i tę przypadłość, że bryła muzeum zmierzy się z długim cieniem, jaki rzucać nań będzie „dar narodu radzieckiego”. Co w tej sytuacji zaproponują startujący w konkursie architekci? Wśród kibiców zdania są podzielone. Swego czasu „Gazeta Wyborcza” przeprowadziła wśród specjalistów sondę, pytając ich o wymarzoną formę obiektu. Gabriela Świtek z Instytutu Historii Sztuki najchętniej widziałaby prosty kontener, kurator Adam Budak – nie nazbyt radykalną i nie nazbyt subtelną architekturę środka, ale już Miladzie Ślizińskiej z Centrum Sztuki Współczesnej marzy się „bryła o tak silnej ekspresji, że wytrzyma konkurencję PKiN”.

Polityka 14.2006 (2549) z dnia 08.04.2006; Kultura; s. 73
Reklama