Archiwum Polityki

Góralu, zejdź z Alp!

Trzeciego marca Szwajcarzy trzeci raz po wojnie idą do głosowania ludowego w sprawie członkostwa w Organizacji Narodów Zjednoczonych. Wstąpienie do ONZ nie przekreśla naszej świętej zasady neutralności, za to przełamuje polityczną izolację Szwajcarii – nalegają elity. Po diabła nam ten nieruchawy pożeracz forsy – replikują przeciwnicy. Damy sobie radę bez ONZ, tak samo jak bez Unii Europejskiej i NATO.

„Zależy nam przecież, żeby prawa człowieka były szanowane, konflikty – rozładowywane, głód – zwalczany, a środowisko naturalne – chronione. Tymczasem żaden kraj nie poradzi dziś sobie w pojedynkę z globalnymi problemami”. Tak mówił do narodu Kaspar Villiger, gdy w styczniu br. obejmował funkcję szefa państwa i wzywał do narodowej debaty. Villiger, liberalny demokrata, postawił sobie za cel wprowadzenie Konfederacji do ONZ jako jej pełnoprawnego członka, a nie tylko obserwatora.

W tym samym duchu wypowiedział się już w 2000 r. rząd Szwajcarii. Minister spraw zagranicznych Joseph Deiss podkreślał, że dzięki członkostwu w ONZ Szwajcaria będzie się bardziej liczyła w polityce międzynarodowej. W tydzień po ataku na World Trade Center szwajcarskie elity polityczne podżyrowały ten kierunek myślenia. Niższa izba parlamentu federalnego stosunkiem głosów 153 do 42 poparła ideę przystąpienia Szwajcarii do ONZ. Latem ub.r. za wnioskiem członkowskim głosował senat. Ale ostatnie słowo należy do narodu, a naród ma więcej wątpliwości niż elity władzy.

Szwajcaria praktykuje od wieków demokrację bezpośrednią – oczko w głowie systemu politycznego, w którym żyją potomkowie Wilhelma Tella i Winkelrieda, bohaterów walk o wolność tego małego narodu mężnych i pracowitych alpejskich górali. Zarówno sprawy wagi najwyższej, konstytucyjnej – a taką wagę ma dla Szwajcarów kwestia ONZ – a także drobiazgi codziennego życia gminy – budujemy nową szkołę czy nową drogę? – rozstrzygane są często w głosowaniu ludowym. Teraz ten finalny test demokracji szwajcarskiej musi przejść sprawa ONZ.

Widok na Mont Blanc

Właściwie wygląda ona na trudny do pojęcia paradoks. Wszak mowa o kraju, który przed wojną był członkiem Ligi Narodów, poprzedniczki ONZ i który z Narodami Zjednoczonymi ma stale do czynienia, ba, nieźle na tym zarabia (acz i hojnie łoży na różne ONZ-owskie agendy i programy)!

Polityka 9.2002 (2339) z dnia 02.03.2002; Świat; s. 38
Reklama